Ledwo idzie na tych wysokich koturnach. Uwielbiam koturny (oczywiście nie na swoich nogach), i naoglądałem się ich odpowiednio dużo, żeby stwierdzić, że młoda kobieta, która idzie na nich przede mną, zaraz z bliska powie “Dzień dobry” zaśnieżonej płycie chodnikowej. Zbliżam się do niej, słyszę jak mówi przez telefon po rosyjsku, i udając, że zaciekawiła mnie wystawa jakiegoś sklepu mijam ją, odwracając się, by spojrzeć na jej twarz. Zatrzymuję wzrok na jej oczach na sekundę, a ta wystarcza, żebym zapomniał, gdzie idę, i bym przez chwilę miał w głowie jej wspaniałe, długie blond włosy, delikatnie zakrywające chyba-niebieskie oczy. Uśmiechnęła się. Nie wiem czy do mnie, czy ktoś jej coś śmiesznego powiedział do ucha. Nie ma to znaczenia, bo ja i tak nie gawarit pa ruski. Wracam więc spojrzeniem na drogę.
Ulice i chodniki toną w brudzie. W brudzie też ludzie toną. Nie sposób rozróżnić, kto brudny bardziej. Przede mną słup z ogłoszeniami o zbliżających się teatralnych wydarzeniach w Miejskim Centrum Kultury. Czytam, bo na pociąg już nie zdążę. Pierwsze ogłoszenie mówi coś o grupie znanych aktorów i ich spektaklu, w którym będą do siebie dzwonić i flirtować przez słuchawkę. Drugie jest o andro- i menopauzach. Trzecie reklamuje widowisko o seks-imprezie, na której dwóch zagubionych nieznajomych (kobieta i mężczyzna) zakochują się w sobie bez pamięci. Czwarte ogłoszenie jest o tym kurwa samym. I piąte też. Seks, związki. A w każdym przedstawieniu, między innymi, bierze udział ta sama aktorka.
Sztuka.
Siadam na peronie. Spotykam koleżankę, której nie widziałem dwa lata. Lubię ją. Bez większej ochoty i zapału, ale rozmawiam z nią chwilę. Mówi, że wyszła za mąż, dziecka nie chce, a facet jej nie rozumie. Reszta bez zmian. Nie komentuję, nie oceniam, kiwam głową. Wygadała się. Odeszła.
Siedzę sam. Kolejna koleżanka. Tę akurat widzę za często. Tym razem jednak, tylko się ze mną wita. Całe szczęście spieszy jej się na pociąg, na który zdąży, i który zaraz odjedzie wraz z nią.
Wyciągam książkę. Wokół gwar, ale potrafię się skupić. Przede mną, para zamroczonych tanim winem czterdziestolatków zaczyna się kłócić. Ona mówi mu, żeby wypierdalał z jej mieszkania, a ten prosi o jeszcze jedną szansę. Zdradził ją. Kobieta cierpi, bo “…nie dość, że nie ma kontaktu ze swoimi dziećmi, to jej facet dupczy inną“. Zaczyna płakać. Reszta ludzi z półuśmiechem spogląda sobie w oczy. Mają spektakl. Teraz już wiem, dlaczego Miejskie Centrum Kultury oferuje to, co oferuje w swoim repertuarze.
Mój pociąg przyjeżdża. Wsiadam. Gorąco jak w piekle. Ściągam płaszcz, książka znów na kolanach, lecz nagle słyszę, jak za moimi plecami rozsiadają się nastolatki. Mija chwila, a jedna drugą dla żartu pyta, czy ma tatusia. Ona na to, że nie, ale myśli nad znalezieniem. Reszta koleżanek dodaje długie, rozmarzone i pełne akceptacji “Noooo”. Bo przecież taki tatuś-sponsor zadowoli się kawałkiem młodej piersi, a jakie korzyści mogą wpaść do torebki, z błyszczącym złotym logiem podrobionej, drogiej marki.
Nastolatki te przypomniały mi o dwóch dziewczynach i jednym chłopcu, które pewnego dnia, jadąc ze mną autobusem, zapytały go, czy ma długiego. Ten odpowiedział, że dwadzieścia centymetrów. Dziewczyny wpadły w śmiech, dodając, że nie uwierzą, dopóki nie zobaczą. Możliwe, że zobaczyły.
Zaraz wysiadam. Przeglądam jeszcze w telefonie wiadomości z Polski i świata. Żydzi, feministki, polityka, pieniądze, celebryci, biurokracja, bagno. Wszystko w normie. Nadal promowane jest to, co nie ma żadnego znaczenia. Często mnie zastanawia, jak to jest możliwe, że ludzie z czegoś tak wielkiego, majestatycznego i pięknego jak świat, stworzyli sobie planszę schematycznego życia, sprowadzającego wszystko do papierka w różnej formie.
Dom.
Jest już 21:30, ale robię sobie kawę. Otwieram w laptopie plik. Pusta kartka pojawia się przede mną. Staram się coś napisać. Pewnie znów wyjdzie mi opowiadanie, piosenka na zlecenie, lub poprawię to, co napisałem dzień wcześniej. Pusta kartka błyszczy, a ja przypominam sobie te wszystkie pytania od moich czytelników, dlaczego piszę tak dużo wierszy, a tekstów komentujących rzeczywistość mniej.
Wtedy wiem, że takie dni jak ten, utwierdzają mnie w przekonaniu, że często po prostu nie warto. Wszystko, co miało być powiedziane, powiedziane zostało. Teraz tylko przebieramy to w inne słowa.
Fot. Sandis Helvigs, Unsplash.com