Nie potrafię zebrać pierwszych słów. Od kilku dni siedzę i próbuję napisać zdanie, które wyszarpie komuś serce, by zaraz potem ten ktoś powiedział „czuję to samo”. Nie wychodzi mi to. Pisanie chyba obumarło we mnie na chwilę. Zastanawiam się, czy to przez jakieś zaniedbanie, ale czy coś, co jest w środku nas, może uschnąć, jak niepodlewany kwiat? A co, jeśli się go podlewało, a i tak uschnął? To chyba znaczy, że nie miał odpowiednich warunków do życia.
I tak zdaje się być z moją duszą – nie ma odpowiednich warunków, przez co słabnie, pozostawiając mi tylko półsen, w którym tkwię bez przerwy. Ni to obudzony, ni we śnie. Dryfuję na łodzi zbudowanej z jednego słowa – zmęczenie. W tym zmęczeniu obserwuję wszystko, co pełza po tym świecie i nie dociera do mnie, jak mogliśmy stworzyć sobie taką iluzję spokoju i normalności. Zupełnie tak, jakbyśmy masowo zahipnotyzowali samych siebie, wyłączając nasze patrzenie na ludzki fałsz i zrobaczenie.
Nie potrafię pogodzić się z otaczającym nas kurewstwem. Jego fala jest potężna, a my na niej surfujemy z uśmiechem szaleńca, jak gdyby uczono nas tego już wraz ze słowami hymnu. I byle być jak najwyżej na tej fali. Naród nad narodem, człowiek nad człowiekiem, religia nad religią, moja moralność nad twoją moralnością.
Kobiety umierają z duszącymi się płodami w brzuchach, horror.
Stara Ukrainka, walcząca we łzach o lepszy byt na polskiej kasie, poniżana przez polskie księżniczki, koleżanki z pracy. Bo Polska, to przecież święty kraj ze świętymi ludźmi.
Dziewięcio- i pięciolatek bity pasem i kopany przez ojca, kiedy matka z fajką w gębie stoi w progu i się przygląda.
Kurwa…
Nie umiem, nie potrafię iść przez ulicę ze spokojem, wiedząc, że gdzieś, ktoś siedzi w zimnym pokoju z pustym brzuchem.
Płuca mamy wypełnione jadem, marnością, taniością, pozorami, depresją, konsumpcjonizmem, bezmyślnością, zaślepieniem, sprzedajnością, egoizmem, skurwieniem.
Jadę samochodem.
W radio piosenka, że lajf is bjutiful, że lof lajf, a ja w głowie mam dwuletniego chłopca, którego godzinę temu widziałem w mediach. Jego oczy i brzuch wyjada nowotwór.
Jadę dalej i widzę ludzi wychodzących z kościoła. Kilku z nich modliło się może o zdrowie dla siebie.
Ci, co umrą, pewnie za słabo się modlili.
Mijam blok, w którym mieszka kobieta ze swoim chłopem i dziećmi. Chłop uderzył ją nie raz otwartą dłonią w twarz, ale to nic, bo według niej mądrość w związku, to nie „wyrzucanie kogoś na śmietnik” jak popsutą rzecz, tylko naprawianie.
Może z kolejnym uderzeniem jej chłop wybije jej tę głupotę z głowy.
Lajf is bjutiful.
Ciężar presji za każdym rogiem.
Lof lajf.
Dzieci popełniają samobójstwa.
Ju end aj end sanszajn.
Sińce, krew, pas i mocz w pościeli.
Ale pamiętaj, że inni mają gorzej.
Idź pobiegaj.
Weź się w garść.
Nie możesz się przejmować wszystkim i wszystkimi.
Patrz lepiej na siebie.
M.