Tydzień w plecy 35: Przedsmak melancholii

Pada od dwóch dni. W końcu. Łatwiej mi się zasypia i funkcjonuje w dźwiękach kropli rozbijających się o twarze, na które nie chce mi się patrzeć. Postanawiam więc dziś napisać o deszczu, o ulewach, o tym, że czuć nadchodzącą jesień. Siadam przed laptopem, i kiedy go otwieram, przestaje padać.
No i o czym tu teraz pisać? Temat wyparował jak kałuże z ulicy. Dlaczego nie wyparowali ludzie? Przeklęte promienie słońca oszpeciły mój ukochany, depresyjny nastrój.
Trwam w zawieszeniu.
Wspominam w nim świetny serial, który widziałem kilka dni temu – “Olive Kitteridge“. To jedna z tych historii, która jest opowiadana w stylu narracji lat 90tych. Bez pośpiechu i ze wspaniałą muzyką.
Myślę też dużo o eseju, który ostatnio czytam, którego okazuje się, że potrzebowałem, i o którym opowiem niebawem. Może.
Ostatnio wierzę bardziej słowom opisującym fakty, niż tym kreującym fikcję. Fikcja stała się dawną znajomą, która zagaduje mnie nagle na mieście i pyta co u mnie słychać, a mi nie chce się z nią rozmawiać.

Trwam w zawieszeniu, w bezpiecznym dla mnie, liminalnym świecie. Piszę też o nim w mojej ostatniej powieści, którą (jak się okazuje po reakcjach) albo się uwielbia albo nie cierpi.
Może to i dobrze. “Pomiędzy” nigdy nie było celem żadnego szczerego pióra.

M.

Podoba ci się moja twórczość? Możesz postawić mi kawę klikając tutaj, kupić moją książkę w papierze tutaj, albo w wersji ebook bądź audiobook tu.

Fot. Markus Spiske, Unsplash

Dodaj komentarz