Jest druga w nocy. Na zewnątrz chłodno. Cisza. Obok mojego laptopa stoi gorąca kawa z mlekiem, której zapach wypełnia pokój, a ja już któryś tydzień (może miesiąc) wpadam w trans patrząc przed siebie, w otchłań. Jest niespokojna i hipnotyzująca. Chce mnie przytulić, ale tylko po to, żeby wyszeptać do mojego ucha różne prawdy i kłamstewka trafiające na wrażliwe i najdalsze lądy mojego umysłu. Nie wiem dokąd mnie dziś poniosą słowa. Każde kolejne z nich jest coraz cięższe. Zdania chcą wymknąć się spod kontroli, obnażając tym samym nieskładność moich myśli. A od jednej myśli wszystko się zaczyna…
Siedzę więc na podłodzę, bo czasami tak lubię, piję swoją kawę i myślę, że to doprawdy paradoks, że coś, co właściwie nie istnieje, pustka, potrafi człowieka wypełnić. Mnie właśnie wypełnia, co powoduje, że czasami pozwalam mojemu ciału płynąć z nurtem dnia
i falą życia tłumu. Myślami jednak uciekam wtedy od wszystkich i wszystkiego. Nazwałbym to stanem przejściowym, ale byłoby to kłamstwo. Bo to trochę tak jak ze szklanką. Raz ma się ją pełną czegoś, i się z niej pije, ale gdy się jej czymś nie wypełni, to stoi pusta. To nic odkrywczego powiadasz? Ja myślę, że jednak tak. Bo uświadomienie sobie, że stanem naturalnym człowieka jest wewnętrzna pustka, to niezwykle ważna sprawa. Pomaga to w trudnych chwilach wrócić do stanu zero, i zacząć wszystko od nowa. Świadomość wewnętrznej nicości najpierw bolała. Zalewały mnie pytania typu: To już? To tyle? Na tym polega istnienie? Na gonieniu króliczka i społecznie przyjętych, schematycznych celów? Aż w końcu doszło do mnie, że bycie chociaż przez chwilę szczęśliwym człowiekiem sprowadza się głównie do znajdowania wypełniaczy, które na chwilę pozwolą pozornie normalnie funkcjonować, dając zastrzyk z Sensu Życia. Ból braku większości odpowiedzi w pewnym momencie zniknął. Nie całkiem, bo w takie wieczory jak ten, w którym piszę ten tekst on powraca. Kradnie moje skupienie nad wszystkim. ‘Pozwalam ci być‘, mówię mu wtedy, i automatycznie doznaję iluzji ulgi,
czyli po prostu akceptuję to, co jest,
a raczej co istnieje i na czego istnienie nie mam wpływu.
Szare, tonące w samych sobie masy krótkotrwałych i niemających znaczenia czynności, a zaraz obok rzeczy ociekające banałem. Nimi najlepiej jest się zapchać i udawać, że wszystko jest ok. Ja tego nie chcę.
Więc co dalej? Przecież (przynajmniej przez jakiś czas) trzeba żyć w tym skomercjalizowanym szambie, w którym ja i ludzie mi podobni, idziemy jak we mgle.
Wypełniacze
Słowa stają się nieznośnie ciężkie. Trudno pisać o czymś, z czego nie można nic wyciągnąć i tego określić. Dlatego też, gdy ktoś pyta “Coś taki/a nie w humorze?“, odpowiedź nie przychodzi nam łatwo.
Chcę więc napisać, że z pustki nie ma wyjścia. W niej się jest. I jedynym możliwym krokiem do wykonania, jest wrzucenie do niej jakiegoś chwilowego wypełniacza.
Zrobisz to, co większość i włożysz do niej paradokumentalne seriale? Jakże śmieszne i uwielbiane przez Polaków kabarety, w których dwóch facetów udaje meneli? Zapchasz się kolejnym hitem disco polo o obrączkach szczerozłotych? Zrobisz kolejne zdjęcie swojej twarzy na Instagram, bo wmówiłaś sobie, że jest wyjątkowa? A może obejrzysz kolejny odcinek serialu, w którym Marysia pocałuje kolejnego obcego faceta, i będą o tym pierdolić przez kolejnych sto odcinków, a głupiejąca masa będzie czekać w napięciu na odpowiedź z kim ta idiotka będzie?!
Kurwa i pomyśleć, że ludzie tym żyją…
Oni nie mają pustych dusz, ale puste głowy, dlatego jest im wygodnie na materacu usłanym Programem TV i sobotnią libacją.
Ty możesz pójść w drugą stronę. Nie pozwolić na to, żeby świat wypełniał twoją pustkę chłamem, który produkuje.
Samemu zadecydować, co do niej włożysz. Może to będzie coś, co stworzysz własnymi rękami?
Może to będą słowa, melodie, pierwsza kreska na białej kartce?
Warto.
To jedyna ucieczka od szaleństwa.
Na pustkę nie ma lekarstwa. Trzeba ją zaakceptować i oswoić. A gdy do nas wróci (co będzie robić często), trzeba pomyśleć nad tym, czym wypełnić ją tym razem.
Niech to będzie tylko twoja decyzja.
Fot. Noah Silliman, Unsplash.com