Męczy mnie ten chaos.
Tak naprawdę nie mam nawet słów na opisanie tego zmęczenia. Patrzę na świat i nie widzę nic, mimo że tyle w nim elementów. Pełno kolorów, ale wszystko szare. Prawie wszystko.
Na moim biurku stoi wino i tylko ono jest czerwone. Nalewam sobie lampkę; jedną, drugą. Staram się szukać w głowie tego, co chociaż trochę przyniesie mi dobra w jakiejkolwiek postaci. Wspomnienie dotyku, wspomnienie samego obrazu, wspomnienie zapachu.
Nie, zapachu nie muszę wspomniać, bo mam go ciągle na sobie. Zapach twojego ciała jest najlepszym pefumem dla mnie.
A może najmądrzejszym wyjściem byłoby nie-wspominanie. Moja historia i doświadczenia w jakiś sposób mnie ograniczają. Nie znam więcej, niż to, co poznałem. Niby oczywiste, ale czym byłbym, gdybym nie poznał niczego? Gdybym nie ubrał maski cywilizacji, kultury, tradycji.
Gdzieś przeczytałem, że to cywilizacja z każdym jej składnikiem “zamyka nas w klatkach”, i gdy wyjdzie się z niej, jak z jakiegoś kręgu, wtedy zauważa się, jakim bagnem ona jest. Bagnem krzywdzącym duszę, umysł, wrażliwość. Cywilizacja wszystko i wszystkich sprowadza do jednego mechanizmu, trybu życia, myślenia. Ujednolica. A ja nie chcę być ujednolicony.
Męczy mnie ten chaos. Jest on we wszystkim i nie można uciec. Kiedyś powiedziałbym, że chaos jest piękny, bo tworzy się w nim wiele różnych rzeczy, ale teraz uważam, że w chaosie nie tworzy się nic. To papka okrzyków. Papka powiększająca swoją masę.
W tym chaosie jesteś ty i jestem ja. Nie łudź się, że jest inaczej. Niech będą błogosławieni przez nieistniejącego boga ci, którzy mają świadomość swojego przynależenia do syfu toczącego się przez każdy centymetr tego świata. Ta świadomość daje im pierwiastek wolności. Odróżnia od reszty. Ratuje przed pożarciem, a potem wysraniem. Każdego pożera coś innego.
Co pożera ciebie?
Ściskam,
M.