Poniedziałek
Nie ma potrzeby uciekać, myślę. To tylko lekki deszcz, a przez chmury i tak przebija się słońce. Ciepłe popołudniowe promienie uderzają o każdą opadającą kroplę i liście pobliskich drzew, żeby wylądować w naszych źrenicach; moich i jego.
Skaczemy na trampolinie, a raczej ślizgamy się, bo mokro. Leżę na środku czarnej, sprężystej plamy, udaję, że śpię, a prawie trzyletni siostrzeniec Janek podbiega i wpada na mnie aktorsko, udając, że się potyka. Łapię go, łaskoczę, kładę obok siebie i znów udaję, że śpię, a Janek znów udaje, że mi wierzy, i z odbierającym mu dech śmiechem bierze kolejny rozbieg. Po chwili męczy się i kładzie przy moim ramieniu.
Patrzymy w górę, w sięgające nas swoim orzeźwiającym monologiem niebo. Mógłbym go słuchać wieczność.
“Ubieramy buty i idziemy odpocząć”, mówię do Janka, a on podnosi się i idzie do wyjścia.
*
Rozpogodziło się. Słońce wysusza nasze ubrania, włosy, skórę. Siedząc na huśtawce piję sok pomarańczowy, a Janek siedzi na kolanach mamy i chwyta w dłonie obraną brzoskwinię. Mięknie mi serce. Brzoskwinia zdaje się być tak duża, jak jego główka. Janek ledwo trzyma owoc, a swoją małą buzią stara wgryźć się w niego jak najmocniej, co nie zawsze mu wychodzi i brudzi sobie przy tym brodę, nos, policzki. Śmieje się i z trudem, ale ogromną przyjemnością dojada jego soczyste, prywatne słońce.
Tamtego popołudnia brzoskwinia staje się dla mnie symbolem szczęścia.
Wtorek
Stary rynek, ciepło, lodziarnia. Ja i moja kobieta jemy gofra z owocami. Zza rogu wychodzi chłopiec. “Tam są lody!”, krzyczy niewinnym głosem i pokazuje na wejście, przez które co chwilę przechodzi kelnerka. Wyłaniają się jego rodzice, uśmiechnięci. Za chwilę uśmiechnie się ich syn.
Środa
Rano w pracy dowiaduję się, że zmarła bardzo dobra znajoma; nie tylko moja, ale i całego osiedla, całego miasta. Jedną młodą i dobrą duszę mniej.
Czekam na pogrzeb.
Piątek
Rano. Cmentarz.
Słyszę najpiękniejsze słowa, jakimi mąż może pożegnać swoją żonę.
„Wiele planów odłożyliśmy na potem, a teraz tego potem nie ma. Wiele słów zostało niewypowiedzianych, a teraz nie ma ich do kogo powiedzieć”.
Płaczę.
*
Późne południe. Włoska restauracja. Włoska muzyka w tle. Kwiaty.
Siedzę z Kasią przy stoliku i czekamy na zamówienie. Patrzę jej w oczy i myślę, że bardzo nie chciałbym z nią odkładać planów na potem, i mieć w głowie słowa, które chciałem powiedzieć, ale ich nie wypowiedziałem.
Jej ciało jest takie ciepłe, pachnące. Teraz, ale też rano, kiedy codziennie rano budzę się z nosem przyłożonym do jej łagodnych pleców, szyi, wciągając w siebie jej subtelną, smaczną kobiecość.
Przychodzi kelnerka. Makaron z kurkami i makaron z orzechami włoskimi, czosnkiem. Zanurzamy się w talerzach. Nurkujemy. “Mm, jakie to jest pyszne”, wypełnia nasze uszy, nasze słyszenie.
Potem beza z bitą śmietaną, śliwkami, jagodami i posypką z chałwy. To nie my jemy bezę, tylko ona pożera nasze zmysły.
Spojrzenia. Uśmiechy. Spacer.
*
Wieczór. Ciemno. Kolejne miasto.
“Zjadłabym frytki”, słyszę głos Kasi wypełniony uśmiechem i apetytem. Trzymając ją za dłoń, wybieram najkrótszą drogę. Idziemy.
Nagle krzyk.
Z wąskiej ulicy prowadzącej w dół, za stary, zamknięty już kościół wydobywa się kobiecy krzyk, wzdychanie i płacz. Ruszam w stronę dźwięku, Kasia krok za mną. W pewnym momencie dostrzegamy wiszące nad nami lampiony. Drzewa zaczynają być przystrojone, jak gdyby na Boże Narodzenie. Krzyk nasila się, przyspieszamy kroku i widzimy, że zza ciemnego rogu wyłaniają się ludzie. Leżą na leżakach w skupieniu na jednym, tym samym punkcie. Podchodzimy bliżej.
Kino plenerowe grało sławny film sensacyjny.
Siadamy, oglądamy, przeżywamy, bo
możemy, mamy czas, nic nas nie goni.
Sobota
Rano.
Dzwoni do mnie stary znajomy po wielu miesiącach ciszy. Rozmawiamy chwilę na różne tematy, ale ta chwila wystarcza, żeby powiedział, że dużo się u niego pozmieniało; że on nie ma już czasu na sztuczne, udawane znajomości; że dla niego ważniejsza jest jakość, a nie ilość; że priorytetem jest dla niego teraz zdrowie mamy; że zerwał zaręczyny; że pieniądze to chuj, najważniejsze są relacje; i że bardzo go cieszy, że może ze mną o tym otwarcie pogadać. Między innymi o tym, że okazywanie przez faceta emocji, to normalna rzecz, i że nie wstydzi się już zapłakać.
“Ja ostatnio popłakałem się na reklamie w kinie“, odpowiadam na to wszystko, a on śmieje się i pełny zrozumienia dziękuje za szczerość i za rozmowę.
Coś się zmienia u wielu ludzi ostatnio, mówimy sobie. Może nie globalne przebudzenie, ale świat skurwił się już z takim hukiem, że ten huk „kilkoma” osobami na pewno potrząsnął.
Południe.
Ta sama włoska restauracja. Sałatka, makaron, beza z karmelem.
Potem późny wieczór, plac na zamku, dwa leżaki. Patrzymy na gwiazdy w miejscu starszym niż ja, ona, i twój prapradziadek.
Patrzymy. Patrzę. Czas nie mija, bo go nie ma,
ale my jesteśmy.
Wykorzystajmy to,
chyba.
M.