Dochodzi druga w nocy, a ja nie potrafię zasnąć.
Jestem wykończony, i w tym wykończeniu patrzę w pieprzoną ciemność. „Zabij”, myślę do niej. „Zabij moje patrzenie i wskrześ je za kilka godzin”. Ale ciemność nie słucha.
Mam wrażenie, że wewnątrz mnie i tak jakaś część śpi, i nie chce się obudzić. Zupełnie jak wygodny, żyjący w swoim świecie kot.
Widziałem dwa dni temu jednego. Był długi, z gładką czarną sierścią. Szedł pod oknem mojego mieszkania. Stuknąłem palcem w szybę, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Zatrzymał się nagle i spojrzał swoimi wielkimi zielonymi oczyskami prosto w moje, też zielone. „Patrz, kot”, powiedziałem do K., a ona otworzyła okno, by rzucić mu kawałek mięsa, i kot uciekł spłoszony.
Ten kot, to ja.
Wpatruję się w coś, co mnie pochłonęło, i od razu zjawia się coś, co burzy moje pochłonięcie swoim „chciałem dobrze”.
Chyba, kurwa, za dobrze.
To jedna z wielu zmor tego świata. Ludzie nie pytają, tylko działają, jakby każdy wiedział, co dla drugiego jest lepsze. Są też tacy, co pytają za dużo. Lubią znać opinię, zdanie, czyjeś stanowisko. Kiedy ja mam to wszystko w dupie.
Jest druga w nocy. Już wiem, jaki będę miał poranek. Ale teraz o tym nie myślę. Tak naprawdę nie myślę o niczym, i nie wiem, czy powinno mnie to martwić. Myślenie stało się dla mnie lurą z codzienności, i żeby bez szkód przetrwać dzień, trzeba go zaparzyć jeszcze raz, a potem najlepiej wypić jak najszybciej. Nie degustować, bo gorzki smak wypełni żyły, i wtedy już nie ma ucieczki.
Nie ma ucieczki.
Nie ma.
Jest dziewiętnasta. Dziś żyję w półśnie.
Byłem rano na meczu chrześniaka. Zielone boisko tętniło pod stopami młodych ludzi. Jedni z nich wygrywali, drudzy ponosili ciężką porażkę. W bramce drugich stał chłopiec o blond włosach. To nie był jego dzień.
„Już lepiej byłoby się poddać”, powiedział do siebie pod nosem, połykając wszystkie łzy, które chciały wylać się strumieniami.
Miał w tamtej chwili w sobie całą mądrość świata, bo jednak
walczył dalej.
M.