Tydzień w plecy 1: Proch

Tak naprawdę to dwa tygodnie, a dokładniej osiemnaście dni nowego roku, bo dzisiejszy, dziewiętnasty, spisuję na straty już przy kawie. Od razu lepiej smakuje. Gorycz poprzednich dni rozcieńczyła się z mlekiem rozczarowania kolejną dobą. Poprzednich dni, a nawet ostatniego, minionego roku, przez który krótka forma tekstu na mojej stronie zdążyła wystygnąć i wyschnąć, jak zapomniany kotlet zrobiony w poniedziałek i zauważony w lodówce w piątek.
W tym czasie dostrzegłem, że kiedy wylewa się z siebie literackie wiadra słów w postaci powieści, to krótka forma zaczyna być górą nie do zdobycia. Górą, po której wtacza się wielką kulę cacas, a ona jakoś nie chce zacząć chociażby odrobinę pachnieć, żeby było łatwiej wtaczać ją dalej. Z cacas trzeba się więc oswoić i znaleźć w nim to, czego szuka się pisząc powieść – wenę. Dzisiaj uświadamiam sobie, że wena to codzienność, to eseje o spóźniających się autobusach, wiersze o brzydocie miast, peany o pysznych drobnostkach.
Rok. Mnóstwo spotkań, miejsc, rozmów, pogłaskanych bezdomnych kotów i większość z tego trafił szlag. Większości nie pamiętam, większość wpadła w zmęczoną otchłań zmęczonej codzienności, którą jak małe światła czasami i tylko na chwilę rozjaśniają wspomnienia. Ktoś na targach książki dał mi własnoręcznie robioną świeczkę zapachową, ktoś inny wyciągnął ręce do uścisku, gdzieś za szybą, na nagrzanym placku parapetu spał rudy kot, którego mijały ścigające się umysły stolicy, a w meksykańskiej restauracji, w której zjadłem doskonały obiad uderzyłem w toalecie głową o futrynę.

Może to przez to nie pamiętam tylu rzeczy, które warto było opisać.
Może poczekam, aż znów się uderzę i wszystko w pamięci wróci na miejsce.
A może z wielkim uderzeniem będą te wspomnienia wracały i wtedy wyleję je na klawiaturę.

Póki co teraźniejszość. Póki co jest dzień po pogrzebie kobiety, którą spotkałem raz. Póki co jest dzień po pogrzebie po prostu człowieka. Wszystkie swoje ruchy, słowa, spojrzenia (te z kolei pamiętam z jedynego spotkania bardzo dobrze), wszystkie myśli, miłości, tęsknoty, bóle spalono i zamknięto w urnie.
Proch. Tyle z nas zostaje. Widzę to bardzo wyraźnie we wszystkim co nas otacza. Daje mi to uczucie ogromnego bezsensu, powszedniości. Uczucie nudnego schematu, w którym nic działa.

M.

Fot. David Cohen

Dodaj komentarz