Nie napisałem jeszcze pierwszego słowa, siedząc przed pustym ekranem laptopa, kiedy Kasia, patrząc na jedną z naszych półek z książkami, powiedziała do mnie z uśmiechem, że jak kiedyś w końcu przeczytam „Księgi Jakubowe”, które mi kupiła, to dostanę jakąś nagrodę.
Faktycznie, pewnego razu w księgarni wziąłem w dłoń to opasłe dzieło Olgi Tokarczuk. Piękna, zielona okładka i całkiem niezła pierwsza strona musiały spowodować u mnie minę „kiedyś cię kupię”, ale owo kiedyś nadeszło bardzo szybko, bo kilka dni później Kasia przyniosła mi tę książkę w prezencie. Przeczytałem trochę, wsadziłem zakładkę i potem działo się życie. Miesiące życia, w którym właśnie stawiałem kamienie milowe. Zapomniałem, co w przeczytanej części było, więc zacząłem na nowo. Tym razem przeczytałem więcej, znów wsadziłem zakładkę i ponownie… życie. Chyba rok albo dwa lata, żeby kolejny raz otworzyć Księgi… i zakończyć w podobnym miejscu co wcześniej.
Wmawiam sobie, że to nie przez fabułę czy mozolny i ciężki jak wół język powieści, a kwestia odpowiedniego czasu, nastroju i być może wieku.
Księgi… więc czekają. Stoją na półce regularnie odkurzane, a ja obiecuję Kasi, że w końcu dobrnę do ich końca, tak samo jak dobrnąłem do ostatniej strony innych książek, które mi podarowała, których autorzy nie dostali Nobla, a które – jakimś cudem – nie zmęczyły mnie jak pióro pani Tokarczuk.
„Obiecuję”, mówię też teraz. A Kasia na to, że w porządku, że rozumie, że też zaczęła ją raz czytać i na razie się skończyło. Mówi, że mogę tę książkę przeczytać na starość i nawet zabrać ją kiedyś ze sobą do grobu, żeby tam ją w końcu pokonać. Może nie jest to głupi pomysł. Gdybym nagle się obudził w tych piekielnych ciemnościach, zacząłbym czytać i umarłbym, ale z nudów. Wiem jednak, że koniec końców (gdyby miało to jakiś sens) nie jest to powieść, którą zabrałbym ze sobą właśnie tam. Są inne, ważniejsze dla mnie historie. Takie, które nie dały mi odejść od siebie.
Są lepsze i będą też lepsze po mojej śmierci.
I to teraz, w to niedzielne, pochmurne popołudnie zajmuje moją głowę – jakie powieści wyjdą, kiedy nie będzie mnie albo ciebie. Nowe, pachnące książki będą czekać na półkach księgarni, między którymi będą krążyć ludzie, nie mając świadomości, że my też je mijaliśmy. Widzieliśmy je, przeglądaliśmy. Pojawią się też nowe filmy. W fotelach, które wypełniały nasze ciała, będą siedzieć inni ludzie, przeżywając filmy, których my już nie przeżyjemy. Zajadając się popcornem, który w przytulnej kinowej sali więcej nie ubrudzi naszych palców.
„Mona Lisa” dalej będzie wisiała w Luwrze, przyjmując kolejne tysiące spojrzeń dziennie.
Nasze spojrzenia wyparują, ulotnią się. Niewypłeniane i niewypełniające niczego.
Zejdziemy z karuzeli, która będzie kręcić się dalej tak samo, tylko z kimś innym na naszym miejscu.
Kiedy teraz o tym piszę, zastanawia mnie, czy istnieje coś takiego jak nasycenie życiem i wszystkim, co jest w nim zawarte.
Czy w ostatniej minucie człowiek chce przeżyć jeszcze raz wszystko to, co już przeżył? Porozmawiać z ludźmi, z którymi rozmawiał często przelotnie. Zobaczyć ponownie wszystkie miejsca, które widział. Nawet te najzwyklejsze, jak pierogarnia na końcu miasta, do której nigdy nie wszedł, ale często ją mijał.
I czy, jeśli ktoś przeczytał „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, chciałby je nagle, szybko, przeczytać jeszcze raz…
M.
Podoba ci się moja twórczość? Postaw mi kawę klikając tutaj, kup moją książkę w papierze tutaj, albo w wersji ebook bądź audiobook tu.
Fot. Rey Seven, Unsplash