Zainstalowałem sobie Twittera i żałuję.
Tak, wiem – Twittera już nie ma, jest X. Ta nazwa jednak podoba mi się znacznie mniej i jest wyraźnym krokiem wstecz w ewolucji języka. Krokiem, a raczej całym wstecznym maratonem, do czasów kiedy jeszcze jako człekokształtni używaliśmy holofrazy do przekazania informacji. Litera „X” ma jeszcze do siebie to, że można ją jakoś odmienić, mówiąc, że opublikowało się coś na Iksie. Gdyby jednak Elon Musk nazwał tę aplikację „D”, gdzie wtedy by się publikowało? Po prostu „na D”? A może „w D”? To odpowiadałoby całej sprawie bardziej, bo czuję właśnie jakbym do D zajrzał, i to głęboko.
Zainstalowałem Twittera, Facebook, Instagram i zbieram się do kliknięcia „odinstaluj”, co pewnie będzie ostatnim tchnieniem moich konających zasięgów.
Świat przegrywa z algorytmem.
Wszystkie platformy są jednym, wielkim ściekiem memicznych mądrości, politycznych wysrywów i bezmyślnego, rasistowskiego, faszystowskiego placu zabaw. To ostatnie pokazuje tylko, jakiej wędrówki dokonała po II wojnie światowej zbiorowa mentalność. Kiedy w 1942 roku palono zwłoki w Auschwitz, na przedmieściach Los Angeles ktoś wynajmował sobie spokojnie dom, w którym robił potem imprezę dla przyjaciół. Dziś to my „imprezujemy”, wielkie tragedie przeniosły się w inne rejony, i obserwujemy ten globalny syf przez pomalowane na biało-czerwono okulary z Pepco. Obserwujemy i komentujemy. A komentarze te są na import i export. O nas i o nich, kimkolwiek oni są czy nie są. Robisz coś nie po naszemu? Jesteś idiotą. Zrobiłeś w końcu coś po naszemu. Jesteś idiotą, ale w końcu spokorniałeś.
Przykładów jest tyle, że szkoda mi życia na kopiuj-wklej. Nie chce mi się, i każdy dzień powoduje, że nie chce mi się coraz bardziej. Wszystkiego. A szczególnie wyścigu o atencję, do którego nigdy się nawet nie zapisałem i w razie czego z chęcią zajmę ostatnie miejsce.
Kiedy atencji nie masz, musisz ją zdobyć. Kiedy ją masz, musisz ją utrzymać. Obie drogi więc prowadzą w elektroniczną otchłań, gdzie każdy, niczym Kommodus w „Gladiatorze”, swoim kciukiem decyduje o losie twojego pajacowania w Koloseum postów, gdzie największymi (ale nie jedynymi) gladiatorami są:
– madki „mi się wszystko należy”;
– nacjonaliści „nasz kraj jest nasz, ale robota za granicą też nasza”;
– emeryci „nikt nas nigdy nie słuchał, nasz głos się nigdy nie liczył, dlatego zaczyna nam odpierdalać i postanawiamy zostać ekspertami od polityki i ministrami ds. wszystkiego”.
Stary jad zaraża młody.
Stary jad nie widzi drzazgi w swoim oku, przez co młody nie dostrzega belki.
Stary jad logikę położył na tacy albo zostawił na grillu, a młody puścił z dymem e-fajki.
Ktoś za oceanem podpisuje ustawę pozbywającą miliony ludzi ubezpieczenia zdrowotnego.
Ktoś inny leci w kosmos, ale ten, co stoi na ziemi woła „to bez sensu! Na to idą moje podatki?”.
Gdzieś na wschodzie gruzy, a pod nimi ciała, ciałka, resztki ciał.
Gdzieś w Europie – Gala Gwiazd.
Ale nie lękajmy się, albowiem mamy papieża i wyraża on swój niepokój.
Największe armie walczą w miejscach, które nie istnieją, dając rzeczywisty odcisk na istniejących sercach.
Ale dobrze, niech walczą.
Niech jest ich jak najwięcej.
Mam nadzieję, że z karabinami załadowanymi mądrościami osiedlowych dyskusji pierwsi będą bić się na froncie o to, o co tak bardzo bili się zza bezpiecznych ekranów.
M.
Podoba ci się moja twórczość? Możesz postawić mi kawę klikając tutaj, kupić moją książkę w papierze tutaj, albo w wersji ebook bądź audiobook tu.
Fot. pisauikan, Unsplash