W swojej twórczości staram się używać wulgaryzmów coraz mniej, ale wróciłem wczoraj z targów książki w Krakowie i jedyne co mi wpada na myśl o tym wydarzeniu, to “ja pierrrdole“.
Na powyższą arystotelesowską myśl składają się:
– pociąg linii Katowice – Kraków, który zatrzymał się w lesie i stał w nim tak długo, że ludzie chcieli wyjść na grzyby, a ja uznałem, że prędzej do Krakowa zajadę na sarnie;
– zepsuta toaleta w owym pociągu, tj. otwierające się ludziom drzwi w połowie roboty;
– toalety w Galerii Krakowskiej nie dość że płatne, to kolejki jak za komuny;
– zaczepiający mnie pod McDonaldem bezdomni, którzy otwarcie mówili, żeby im kupić BigMaca, przez co musiałem udawać obcokrajowca i grać, że ich nie rozumiem;
– śmiecący turyści, wyrzucający na ulice kubki po kawie i chusteczki;
– przeganiająca ze swojej drogi ludzi, chora psychicznie kobieta, która darła się po niemiecku i szła jak taran;
– korki (oceany samochodów, przez co na targi wolę już jechać tym zjebanym PKP);
– korki na drogach;
– korki na targach;
– korki pod targami;
– tłumy;
– dzieci;
– dzieci w tłumach;
– dzieci na targach;
– dzieci na targach w wózkach, gdzie na wysokości kolan powietrze nie istnieje;
– ludzie wciskający się do pociągu, jakby to była ich ostateczna szansa ucieczki przed potworem, kiedy potworne jest ich przeciskanie się;
– pociąg Kraków – Katowice, który się spóźnił, przez co my spóźniliśmy się na przesiadkę, przez co w Katowicach jechaliśmy późniejszym pociągiem, też z przesiadką w innym mieście, która to przesiadka została, kurwa, odwołana, przez co przyjechał autobus zastępczy, przez co czekaliśmy na niego ćwierć wieku;
– i w końcu same targi…
Tak, same targi, które coraz częściej zauważam, że nie są świętem literatury i dobrych książek, świętem słowa, tylko świętem konsumpcjonizmu. Są szczytem zbudowanym z książek kupowanych w ciemno, bo mają barwione brzegi, albo w tytule słowa typu “niewierna“, “zakazana“, “forever“. Szczytem, na którym co roku jest to samo i po “to samo” wchodzą tysiące piszczących czytelników. Szczytem, na który (całe szczęście) ja wchodzę na dwie godziny i uciekam. Aż w końcu szczytem, z którego się pewnego dnia, kurwa, rzucę.
M.
Podoba ci się moja twórczość? Możesz postawić mi kawę klikając tutaj, kupić moją książkę w papierze tutaj, albo w wersji ebook bądź audiobook tu.
Fot. Emma Frances Logan, Unsplash