Lekcja tonięcia

“Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust, braku słów…”
~ Seweryn Krajewski

Rok 1942.
Zima.
Głęboka polska prowincja.

– Idź już! Przez ciebie będę miała same problemy.
– Nie pozwolę ci zamknąć tego okna dopóki nie powiesz, że gruszki są najlepsze.
– Ty głupku, jak ojciec poczuje, że zimno wpada do domu to nas zabije! Gruszki są ohydne. Rozumiesz? Są ohydne!
– Jak można nie lubić gruszek.
– Chyba jak można je lubić? Są kwaśne, twarde i z robalami. Ojciec chyba idzie, błagam uciekaj.
– A niech idzie, nie boję się go.
– Nie pomyślałeś, że ja może się boję?! – w oczach Marysi był strach. Janek wpatrywał się w niego przez kilka sekund, ale kiwnął głową i zaczął znikać w opadających ścianach śniegu. Ojciec go nie zauważył, chociaż zaczął drzeć się dlaczego okno otwarte, kiedy tak trudno napalić w piecu. Darł się coś o tym, że od kiedy Niemcy weszli do ich wioski to walczyć trzeba nawet o jeden kawałek suchego drewna i każdy trzeba szanować, i że Marysia niczego nie szanuje. Słuchała tego codziennie. Ten stary zgred, gdy nie miał lufy przy skroni był największym panem świata. Ale wystarczyło, że usłyszał jak na zewnątrz domu jakiś niemiecki żołnierz stąpa swoimi trzewikami i jego odwaga kurczyła się do rozmiarów jego mózgu. Praktycznie znikała.
Tej nocy dom nie był w pełni nagrzany jak zawsze.
Tej nocy nie było słychać stąpania niemieckiego żołnierza.
Tej nocy Marysia Załuska położyła się do łóżka z odciskiem dłoni ojca na policzku.
– Gdybym miał do wyboru zabić szwaba albo tego twojego Janka, odstrzeliłbym łeb temu drugiemu. Chodzi po nocach wokół naszego domu i tylko czekać, aż nieszczęście na nas sprowadzi. Ja ci to mówię, przyjdą hitlerowcy i nas do lasu wyniosą za jakieś spiskowanie. Jeśli zobaczę go tu jeszcze raz, to zrobię z nim porządek zanim oni zrobią porządek z nami. Zrozumiałaś? – powiedział do niej ojciec ze swojego pokoju. Marysia nie odpowiedziała. W swojej grubej, białej pościeli leżała już skulona na prawym boku i śniła.
O tym jak kończy się wojna.
O tym jak ucieka z domu. Z kimś, a może nawet sama.
O tym, że ma odwagę na tę ucieczkę, i Janek odważa się uciec z nią.
Ale to były tylko sny.
Śnieg padał do rana, okrywając sobą całą wioskę.

*

Do drzwi Załuskich ktoś mocno się dobijał. Farba z nich zaczęła sypać się na podłogę. Ktoś kopał w nie i uderzał z całej siły. Nikt nie miał odwagi ich otworzyć. Takie powitanie z rana znaczyło wywózkę do lasu, albo do obozu pracy o których wszyscy mówili, ale nikt nie wiedział czy naprawdę istnieją. Nieprzełykana ze strachu ślina zaczęła zbierać się w ustach każdego z Załuskich. W końcu huk!
Klamka opadła na ziemię.
Cisza.
Długa lewa ręka, ubrana w czarny płaszcz pchnęła drzwi delikatnie. Do środka wszedł oficer niemieckiego oddziału, który okupował wieś. Wysoki i barczysty drab stawiał wolno kroki w stronę głównego pokoju, w którym przy stole siedziała Marysia z rodzicami. Za sobą miał jednego żołnierza, którego twarz z zimna była opuchnięta i czerwona jak burak.
– Lange zamknijcie drzwi. – powiedział oficer, a żołnierz wykonał polecenie. – Bruno Heckmann. Tak się właśnie nazywam. Dostałem informację. Bardzo niewygodną. Zatroszczony o wasze bezpieczeństwo sąsiad miał przyjemność donieść mi, że nocą, kiedy większość wieśniaków śpi pod waszymi oknami ktoś krąży. Nie będę się unosił, a tym bardziej powtarzał. Nie przepadam za tym panie… jak się nazywacie?
– Załuski. – odpowiedział ojciec.
– Właśnie. Po za tym możecie przyjrzeć się twarzy szeregowego Lange. – oficer dosiadł się do stołu, a Marysia zorientowała się, że wygląd twarzy Lange nie był zasługą zimna, a dłoni Heckmann’a. – Nie będę też dochodził kim jest ten kurewski szpieg, którego karmicie informacjami ze swoich szpetnych gęb. Powiem raz: źródło problemu trzeba zlikwidować.
– To znaczy… – wtrąciła matka.
– Nie przerywaj! – Heckmann uderzył pięścią w stół. – Jak ja kurwa nienawidzę polskich kobiet. Stary Załuski zrozumiałeś co powiedziałem? Źródła problemu trzeba się pozbyć. W przeciwnym razie osobiście pozbędę się ciebie. Ty jak się nazywasz?
– Marysia. – odpowiedziała patrząc w stół i dociskając sukienkę do swoich nóg.
Heckmann podszedł do niej od tyłu i położył dłonie na ramionach. Zaczął delikatnie masować.
– Lubię niskie blondynki. Sprawdzacie się tu i ówdzie. Jak na wieśniaczkę jesteś całkiem zadbana. – z uśmiechem wsunął jej dłonie pod sweter. Marysia czuła jego dotyk na piersiach. Ojciec bał się zareagować. Był tchórzem i swoje życie przekładał nad wszystkie inne. Jego brat, urzędnik państwowy odczuł to najbardziej, kiedy Załuski wydał go Niemcom w zamian za obietnicę spokojnego życia. – Rozluźnij się skarbie i przyjdź do mnie wieczorem. Jeśli nie przyjdziesz , ja przyjdę po ciebie. A tego przecież nie chcesz młoda Polko, hm? Lange drzwi.
Wyszli.
Załuscy siedzieli jeszcze przez kilka minut w ciszy. Marysia zabijała rodziców wzrokiem mówiącym „Dlaczego nic nie zrobiliście?”.
Może postąpili dobrze i swoim posłuszeństwem uratowali całą trójkę.
Może postąpili źle, bo pozwolili córce stracić cząstkę swojego honoru.
Ale czy lepiej żyć bez honoru, niż nie żyć w ogóle?

Śnieg nie padał już tak gęsto jak poprzedniej nocy.
Rytm codziennych obowiązków został gwałtownie zaburzony. Stara Załuska nie zrobiła żadnego konkretnego obiadu, a jej mąż od czasu wyjścia Heckmann’a nie ruszył się z miejsca. Myślał nad tym co mu powiedział. Myślał jak pozbyć się problemu. Oficer nie wyznaczył mu żadnego czasu na to zadanie, znaczy to więc, że musi wykonać je natychmiast.
Jest kilka rodzajów ciszy.
Taka, którą kochamy i jej pragniemy.
Taka, która najzwyczajniej jest i nam nie przeszkadza.
Kolejna to ta, którą chcemy czymś zapełnić. Słowem, pocałunkiem, szelestem.
I w końcu ta, która doprowadza nas do szału. Strach, którym emanuje nie pozwala nam myśleć. Jest gorsza niż hałas i jego chaos. W chaosie można się czegoś uczepić i tego trzymać. W ciszy nie ma nic. Gubimy się w niej. Znikamy, a raczej…
zatracamy.
Czasami tego chcemy, a czasami nie.
W takiej ciszy, w swoim pokoju Marysia czekała. Nie wiedziała na co. Nie wiedziała, czy iść do Heckmann’a. Wiedziała natomiast, że jeśli tam pójdzie to może nie wrócić.
Wiedziała, że nie chce żeby stary niemiecki oficer był pierwszym mężczyzną, który zajrzy w jej kobiecość.
Wiedziała też, że chce żyć.
Ktoś zastukał w parapet. Marysia podskoczyła ze swojego łóżka. Od razu odczuła ból spiętych mięśni nóg, którymi nie poruszała od momentu kiedy Niemcy wyszli z jej domu. Twardo dociskała je do ziemi na wypadek, gdyby przez chęć przeżycia same chciały ją zaprowadzić do oficerskiego biura.
Otworzyła okno. To Janek. Stał w poszarpanej kurtce i patrzył na nią ocierając jednym rękawem cieknącą krew z wargi, a drugą przykładał sobie śnieg do podbitego oka. Ran miał więcej, ale starał się ulżyć tym, które były największe.
– Co ci się stało? – zapytała.
– Nie ważne. Ubieraj się, idziemy.
– Nigdzie nie mogę iść. Janek ty nie wiesz co tu się dzieje.
– Wiem i to aż za bardzo. Ubieraj się mówię!
– Głupi jesteś. Gdzie chcesz iść?
– Przekonasz się, że gruszki są najlepsze na świecie.

Mróz i ciemność.
Janek i Marysia ubrani w swoje najgrubsze ciuchy weszli do lasu.
– A jak zastawili tu miny? – zapytała.
– Sprawdzałem już tą drogę, jest bezpieczna. – odpowiedział i chwycił jej dłoń. Mróz przestał na chwilę przeszkadzać. Stało im się przyjemnie gorąco. Wiedzieli dlaczego.
Szedł pierwszy i na śliskich oraz błotnistych fragmentach podciągał Marysię żeby nie upadła. Trzymając się drzew wspięli się trochę pod górę i po kilkunastu minutach byli na jej szczycie.
– Żadne tu widoki. – powiedziała.
– Oj, bo jest mgła.
Kilka metrów od nich, na ziemi leżała wielka kula zrobiona z koców. Janek podszedł do niej i zaczął ją odwijać. Każdy rozłożony koc kładł na siebie i tak powstał jeden, gruby. Z ostatniego odwinął tacę przykrytą jakimś metalowym czymś, czego Marysia nie potrafiła nazwać.
– Siadaj. – powiedział. Usiadła. – Jeszcze ciepłe.
– Co to jest?
– To jest kurczak nadziewany gruszkami. – Janek odkrył tacę. Ich nozdrza uderzył intensywny zapach. Można byłoby powiedzieć, że od razu zgłodnieli, ale głodni byli już cały dzień.
Marysia chwyciła lekko nagięte sztućce i zaczęła jeść.
Uśmiechnęła się.
Zapomniała o Heckmann’ie.
Zapomniała o tym co wydarzyło się w jej domu kilka godzin wcześniej.
Zapomniała, że trwa wojna.
Jej blond włosy stały się żywsze. Oczy pełniejsze życia. Policzki tłuste od kurczaka pełne…
nadziei?
Było lepiej.
Janek tylko siedział i patrzył. Dla niego jej szczęście było wszystkim.
Uśmiechem przyznała mu rację.
Gruszki są w porządku.
– Wstań. – powiedział. Marysia odłożyła tackę z jedzeniem i wytarła ręce w śniegu. – Nie jestem najlepszy w przemowach. Nie jestem najlepszy w niczym…
– Janek skończ…
– Czekaj, daj mi coś powiedzieć. Albo nie. Nie mogę dłużej mówić. I nie mogę też bez ciebie żyć. – uklęknął i głośno przęłknął ślinę.
Między drzewami usłyszeli szelest. Janek wstał impulsywnie i odruchowo zakrył swoim ciałem Marysię. Z ciemności powoli wyszedł Stary Załuski. W dłoni trzymał jednoręczną broń, ale celował w ziemię.
– Nie jesteście tacy mądrzy jak myślicie. Śladów pełno zostawiliście. Będzie tak: Marysia idzie ze mną, a ty gnojku zostajesz tutaj. Heckmann czeka. Idziemy. – powiedział spokojnie i powoli.
– Nigdzie nie idę. – odpowiedziała jego córka spuszczając głowę.
– Skończ pierdolić! Jak nie pójdziesz to wszyscy zginiemy. Do domu już! Doprowadź się do porządku i won do oficera łajzo.
– Zamknij tą swoją zdradliwą mordę Załuski! Jesteś zerem i zwykłym tchórzem. Heckmann lubi uległe dziewczyny, więc sam się do niego wybierz, bo większej pizdy od ciebie we wsi nie ma. – warknął Janek robiąc kilka kroków w przód.
– Nie zbliżaj się, bo ci odstrzelę łeb. – ojciec Marysi podniósł broń.
– Strzelaj! Ale jej nie weźmiesz dopóki ja tu jestem.
Źródło problemu trzeba zlikwidować” – przypomniał sobie oficerskie słowa Załuski. – Zabiję tego młodziana, pojawi się następny, i następny, i następny. Co robić?
Odbezpieczył pistolet i strzelił.
Marysia padła.
Jeden strzał w głowę wystarczył.
Śnieg zaczął padać gęściej, a wiatr z lasu wypełnił ciszę po dźwięku strzału.
Załuski uciekł.

Kolejna cisza to ta, którą chcemy czymś zapełnić. Słowem, pocałunkiem, szelestem.

Leżała na śniegu wpatrując się w szare niebo bez gwiazd.
W jej spojrzeniu nie było już lęku,
niepewności.
Janek przytulił ją i zaczął tonąć w jej krwi, która powiększała plamę otaczającą jej ciało.
Zaczął tonąć w swoich łzach, które ciekły mu z bólem.
Zaczął tonąć w jej pustych oczach.
Coraz głębiej
i głębiej.
Chciał utonąć razem z nią.

Fot. Tim Marshall, Unsplash.com

Dodaj komentarz