Nigdzie nie idź

Nigdzie nie idź, mówi, wtulając się we mnie mocniej. Leżę dalej.
Za oknem ściana złotych drzew delikatnie podryguje od słabego wiatru. Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Ciepło, a w tym cieple płytki sen. Ostatnio nie mogę od niego uciec. Nie mogę się też w nim zanużyć, chociaż tonę za każdym razem, kiedy do mnie przychodzi. A przychodzi każdej nocy, tak jak kiedyś robiły to dziwne, zniekształcone, abstrakcyjne myśli. Jedna z nich odwiedziła mnie niedawno. Dotyczyła zwrotu “w międzyczasie”.
Międzyczas, jakie wspaniałe słowo, które zniszczyliśmy, odebraliśmy mu magię.
Przedstawia ono świat zupełnie inny od codziennego. Mówi, że mamy coś, co dzieje się teraz, gdy czas płynie, i coś, co dzieje się w międzyczasie właśnie. Zdarzenia tak silne, że zatrzymują zwykłe sekundy, minuty, godziny.
W międzyczasie więc leżę, dociskam swoją kobietę do siebie, żeby zaraz wstać przygotować wspólnie śniadanie, mimo tego, że dochodzi południe, a potem siedzieć i patrzeć jak ona w rytm muzyki układa książki na półce. Galaktyka spokoju i szaleństwa w kruchym ciele, całym moim, całym dla mnie.
“There is no lie in her fire”, jak powiedziałby Bukowski. Mistrzu, napiłbym się z tobą piwa.
Może kiedyś, gdzieś,
w międzyczasie…

M.

Dodaj komentarz