List #8

Czasami mam ochotę napisać do ciebie list, ale gdy się już do tego zabieram, nie wiem co chcę ci w nim powiedzieć. Myślę wtedy nad tym, czy przeżyłem w ostatnich dniach coś tak specjalnego, żebyś czytając o tym mogła wziąć wdech zachwytu i pomyśleć, że chciałabyś być wtedy obok mnie i trzymać mnie za rękę. Żeby z każdym kolejnym słowem przyjemne ciepło rozlewało się powoli jak miód po twoim sercu, budząc w twojej głowie najlepsze wyobrażenie o nas obojga.
Ale teraz siedzę oparty o kaloryfer, i zastanawiam się, czy przeżycia, które chcę tobie opisać muszą być niezwykłe? Idąc tym tokiem myślenia, gdybyśmy dzielili razem codzienność, nie rozmawialibyśmy całymi dniami dopóki nie wydarzyłoby się coś niecodziennego.
Nie wiem jak ty, ale ja niecodzienne rzeczy dostrzegam niemalże każdego dnia, przypadkiem, i tam, gdzie inne oczy ich nie dostrzegają. Są to rzeczy abstrakcyjne, ale z którymi czuję jakąś niewytłumaczalną więź. Chociażby wczoraj…
Zbliża się Boże Narodzenie, wsiadłem więc w samochód i ruszyłem po choinkę na nieodległą mi plantację. Droga dziurawa, samochodem kołysało, po chwili zakręt w lewo i nagle przepadłem. Jadąc przez kilkadziesiąt metrów wąskiej ulicy znalazłem się w innym świecie. Wszystko skurczyło się do rozmiarów szklanej kuli. Poczułem się tak, jak gdyby obraz, który wysunął mi się przed oczy zaopiekował się mną i chciał mnie zatrzymać na zawsze. Zobaczyłem świat w dole. Nieskończoną przestrzeń zalaną dachami domów i koronami drzew. Szare niebo przeciekało zimną, kłującą mżawką. Na pierwszym planie było niewielkie, ogrodzone drewnem pastwisko, opadające w głąb leśnej gęstwiny z nagich gałęzi. Pod nimi, w stadzie, stało kilka koni, i tylko jeden z nich stał na środku pastwiska. Okryty jakąś płachtą i gęstą mgłą wpatrywał się bez ruchu w trawę.
Był jak posąg nasączony nostalgią. Był osobną galaktyką z tęsknotami zamiast planet. Był szukaniem odpowiedzi, kiedy nawet nie zna się pytań. Był częścią czegoś, co mam w głowie.
Tak, napisałem tobie właśnie o koniu we mgle. Jakkolwiek jest to dziwne, wiedz, że jest to szczere i prawdziwe, jak płacz i panika kilkuletniego chłopca, który kilka dni temu zgubił się w sklepie.
Odprowadziłem malca do punktu informacji. W głośnikach poszło ogłoszenie i matka znalazła się po chwili. „Taka rozkojarzona jestem”, powiedziała. „Zamroczyło mnie”. A ja myślę, że jesteś zamroczona od urodzenia, wyszeptałem do siebie pod nosem.
Wielu z nas jest takim chłopcem w sklepie. Osamotnionym, mijanym przez resztę ludzi, którzy błądzą przez życie z koszykiem w poszukiwaniu błahostek, byleby coś do niego wrzucić i mieć poczucie, że wraca się do domu z czymś nowym, że dokonało się jakiejś małej zmiany. A tymczasem żadnych zmian.

Minął dzień od poprzedniego zdania. Byłem dziś po rybę na wigilijny stół. Pojechałem do sklepu kawałek za sąsiednie miasto. Ba, to nie sklep, to cała rybacka wioska. Gdy wysiadłem z auta rozejrzałem się wokół. Ludzie, choinki, drewniane chaty, ryby mrożone, ryby żywe, ryby wędzone, a między tym wszystkim czarnobiały brudny kot. Chodził i wąchał. Jego ruchy i spojrzenia były przebiegłe i głodne. Nie był wychudzony, ale spragniony nowych smaków. Gdy tylko zbliżał się do któregoś, ktoś zagradzał mu drogę. „Uciekaj mi stąd, to moje”, przeganiał zwierzaka ruchem dłoni, a on uciekał w poczuciu, że tak trzeba. Ten kot stanie się kiedyś obojętny i nic go nie zatrzyma. Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli.

Niech mi pan da tego karpia, tego, i ten duży niech jeszcze będzie”, powiedziałem do sprzedawcy, stojąc między dwoma stosami czerwonych flaków. Po chwili patrzyłem, jak za cienką i wąską kurtyną, jego kolega, niczym mściwy los, długim nożem odcina karpiowi głowę i rozpruwa brzuch.
Ten karp,
to kurwa ja.

M.

Dodaj komentarz