Spadanie

– Ostatnio nie mam z tobą w ogóle kontaktu – powiedziała zmartwionym głosem krążąc po mieszkaniu.
– Uwierz mi, że ja ze sobą też – odpowiedziałem, nie otwierając oczu.
Siedziałem przy oknie z twarzą wystawioną do słońca. W cieple, w ciszy nie miałem pomysłu na kolejny krok,
nie miałem planu.
Czasami wolę go nie mieć.
Czasami wolę,
żeby coś miało mnie.
Srebrzystość księżyca na granatowym niebie, zwinność Jej miękkięgo ciała w tańcu późnym wieczorem,
czy smak czerwonego wina, tego z butelki
i tego z Jej ust…
Jest tyle rzeczy, które są w stanie bez wysiłku mnie pochłonąć.
Nie wiem jak ty, ale ja wolę być pochłonięty niż pochłaniać. Na przykład powszechne rozmowy. Doprowadzają mnie one do wymiotów.
Albo rozmawiamy konkretnie,
o ideach, pytaniach, bogach, ulicach, o świetle, o ciemności, o górach i mgle, o światach, o tym, co nie istnieje nigdzie indziej, tylko w nas samych, albo zachowaj swoje słowa dla swojego zgniłego mózgu. Nie zatruwaj nimi mnie, ani nikogo innego.

Ostatnimi dniami potrzebuję słów i nie potrzebuję ich jednocześnie. To kurwa jakaś udręka. Nie chce mi się z nikim gadać, ale mam niepohamowaną chęć wylania z siebie rzeki słów,
dlatego piszę.
Piszę dla siebie, żeby zrzucić kajdany zbudowane ze zdań.
Co się stanie, kiedy napiszę już wszystko? Nic we mnie nie zostanie?
Mam oszczędzać każde słowo, czy mogę użyć ich wielokrotnie? A jeśli użyję, to czy każde kolejne użycie będzie pozbawiać użytego słowa sensu albo mocy?
Czy wczorajsze “chcę“,
jest tym samym “chcę” co dzisiaj? Może moje chcenie z czasem opadło i moc tego słowa
też,
aż w końcu wygaśnie.
Tak, słowa gasną w ludziach. Gasną, bo wygasa coś innego. Mówienie o czymś traci sens, mimo to nadal mówimy. Nasze wypowiedzi, to samopuszczająca się od nowa taśma, a nasze głowy, jak dyktafon,
chłoną, rejestrują, żeby pusić i powielić nagranie dalej.
A ci zrobią to, a tamci zrobią tamto, a ona nie była tam, a on nie kupił tego, a jak oni mogli, a po co, a dlaczego, a wytłumacz, a zrób, a co potem, a co teraz…“.
Paranoja.

Tyle pytań i odpowiedzi wypełnia nasze umysły, a we mnie z miesiąca na miesiąc coraz więcej
nicości,
coraz więcej
chaosu
i spadania w burzy z ciemnych chmur.
Jak nie wylądować tam, gdzie się nie chce?

Siedziałem przy oknie z twarzą wystawioną do słońca i nie miałem planu.
Czasami wolę, żeby coś miało mnie.
Szczególnie wtedy,
kiedy sam siebie nie mam.

Dodaj komentarz