Wzgórza. Zamieć. Lekkość. Pustka. Pustka. Pustka. Dom. Pukanie.
– W końcu się ciebie doczekaliśmy. Witamy, witamy. Rozgość się. – wychudzony czterdziestolatek, z papierosem w gębie i potarganym garniturze przywitał go u progu drzwi. – Wchodzisz? Ha! Nie myśl o powrocie, bo go nie ma. Z resztą sam zobaczysz, że nie będziesz chciał tam wracać. No zrób ten krok w przód, bo mi śnieg wlatuje do domu. Taaak, ciuchy zostaw w kącie. Będę w salonie.
Dom stary. Niezwykle mały, lecz pojemny. Pokryty kurzem, dywanami, i ciemnymi, tłustymi, zielonymi tapetami wyblakłymi wokół świeczników przytwierdzonych do ścian. Wszedł do pokoju za gospodarzem.
– Trochę inaczej sobie to wyobrażałem. – powiedział, siadając przy stole. Stół, półka z alkoholami i łby upolowanych zwierząt na ścianach to jedyne rzeczy w tym niedużym, zadymionym pomieszczeniu.
– To znaczy jak? – zapytał gospodarz.
– Sam nie wiem. Biel, czystość, muzyka? Jakoś majestatycznie i bogato.
– Bogato? Hmmm może być bogato, poczekaj – podszedł do półki z alkoholami i wyciągnął butelkę whisky. – Ta butelka była w dłoniach Napoleona… tak tego Napoleona. Wystarczająco bogato? Poleję. – podał mu drinka – Mów mi per ‘gospodarz’, wstydzę się swojego imienia. Przypomnij mi swoje.
– Noah.
– Czyli ciebie rodzice też nie kochali. Noah, witaj na Piątym Wzgórzu. – podał mu dłoń do uścisku.
– No a niebo, piekło?
– Nieee to tylko bajka. Wybacz, że to powiem, ale wielu z nas odetchnęło z ulgą, po tym jak umarłeś. Za życia byłeś strasznie wkurwiający. Doprowadzić Lucyfera do szału… no no bracie… niezłe z ciebie ziółko.
– Ha! Czyli on jednak istnieje tak?
– Oczywiście. Odpowiada u nas za wasze przyjemności kiedy żyjecie. Sex, przyroda, narkotyki, broń, muzyka, ale głównie sex.
– A kto jest odpowiedzialny za nieprzyjemności? – zapytał Noah.
– Wy sami. Na reszcie wzgórz są samobójcy, mordercy, geje, feministki itd. Dla feministek planowaliśmy stworzyć to cholerne piekło, ale uznaliśmy, że za bardzo by się tam urządziły. Ty jesteś na Piątym Wzgórzu, czyli sam wiesz dla kogo.
– Domyślam się, nie musimy o tym mówić. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Przynajmniej tak sobie postanowiłem, ale wyszło jak wyszło.
– Postanowienia mój drogi Noah są jak świadkowie Jehowy. Przychodzą często, ale tylko na chwilę. A potem nici z nich. Oprowadzić cię?
– Nie teraz. Jak powstaliście skoro nie ma Boga?
– I to jest najdziwniejsze. Sami nie wiemy jak powstaliśmy. Pierwsza umarła osoba się tu pojawiła i tak się zbieramy.
A Boga wymyśliliście sobie sami. Wiesz… kontrola ludzkich umysłów. Znalazło się kilku mądrzejszych od was, wymyśliło dobrą historię obiecującą wam miód i mleko za posłuszeństwo a tu chuj… po śmierci przywitał cię nie święty Piotr, tylko uzależniony od alkoholu facet. – wziął łyka swojego drinka – Religia to tylko usprawiedliwienie pewnych działań, wiesz… grzechów itd. „Pomódl się i zostanie ci wybaczone”. Chcieliśmy z naszego systemu wykasować tych popaprańców na początku, ale to było ciekawe. No już Noah, zbieraj się. Pokaże ci twój pokój i spać. Jutro ważny dzień. Masz zadanie.
– Jakie?
– Odkupić winę.
– A jeśli nie chcę i nie czuję takiej potrzeby? – zaprotestował Noah.
– Przypominasz mi jednego. On też nie chciał. Najwyżej dostaniesz z nim wspólną celę. – powiedział gospodarz.
– Kto to?
– Taki jeden… Adolf.
*
– Na początku tniemy górną warstwę. Górny płat odchodzi najszybciej, bo słabo przywiera do reszty. Potem, gdy cała pierwsza faza za nami zaczyna się prawdziwa zabawa. To białe oddzielamy od tego czerwonego. Ale najpierw musimy wysuszyć całość. Ja już to zrobiłem. Chcesz spróbować? Dam ci skalpel. Nie musi być równo. I tak potem robimy z tego twarze dla tych po wypadkach.
– Nie, dzięki. – odpowiedział Noah, zauważając jak gospodarz wchodzi do pokoju i się wtrąca.
– Co robicie?
– Łazarz pokazuje jak tnie moje byłe ciało ze skóry, ścięgien i mięsa. Dokładniej… nogę. Nie wiedziałem, że tyle w niej tłuszczu. Rzygać mi się chce. Chodźmy już.
Wyszli z zimnego pokoju na korytarz. Cztery śnieżonbiałe ściany bez drzwi i okien, i długi czerwony dywan. Ruszyli spacerem. Korytarz zaczął się wydłużać.
– Widzisz Noah, tam na dole jest pewna choroba cywilizacyjna. Większość myśli, że jest pieprzonym pępkiem świata. Często ten świat ogranicza się do ich wioski lub miasta w których to tak bardzo się duszą i narzekają, że ich osobowość i talent jest tłamszony przez ich otoczenie, kiedy prawda jest nieco bolesna. Ci, którzy mają się za tych najbardziej niezwykłych nie mają żadnej osobowości ani talentu. Wychodzi to w momencie, gdy w końcu to otoczenie zmieniają na większe i dostają w pysk od rzeczywistości. Zauważają, że gówno potrafią. Dajemy im życie, ale przez błąd w systemie nie dołączyliśmy pokory. Każdy z nich jest piękny Noah, każdy. Nawet te wpadki systemowe, kiedy wgra im się aktualizacje lub dodatek, zazwyczaj w postaci drugiego człowieka. Ale za każdym razem kiedy ktoś zaczyna wątpić w siebie, myśleć, że jest do niczego i niczego nie osiągnie, że jego życie jest bez sensu itp. nasza projektantka od wnętrz, ich wnętrz płacze i się załamuje. I potem długo nie powstaje nikt konkretny.
Posłuchaj tej chorej sytuacji. Kobiety same sobie ustaliły kanony piękna, zapominając, że wszystkie są śliczne. I jedne odpuszczają zaniedbując siebie, a inne walczą o to żeby wbić się w te kanony.
Mężczyźni też wmówili sobie jakieś popieprzone zasady męstwa, a przecież nie każdy musi być twardzielem.
Oni są piękni tacy jacy są, ale ustalili sobie inne modele tego jacy powinni ich zdaniem być i to je gonią…
Rodzą się jako kruszynki, które kocha każdy, ale gdy dorastają to muszą stać się JACYŚ. To jest chore i nie ma na to antywirusa.
Nie wykorzystują tego kim są naprawdę. Nie zajmują się rozwojem potencjału, pasji tylko gonieniem za tym żeby się podobać innym…
Ty też tego nie wykorzystałeś. Byłeś nikim. – jego głos zaczął się podnosić – Nie zrobiłeś nic. Ani dla siebie, ani dla innych. Sam podsunąłem pomysł żeby ciebie zaprojektować, zjebałeś! Powiedziałem ci, że będziesz mógł odkupić winę, czyli zmarnowanie życia, ale żadnego odkupienia nie będzie. Tam jesteś już dwa metry pod ziemią. Mogę cię zesłać z powrotem na dół, ale obudzisz się w trumnie, zdechniesz z głodu i znów się tu pojawisz.
Zmarnowałeś swoje życie. Myślałeś, że czeka cię Bóg, anioły, dziewice czy co? Tego nie ma. Jesteśmy my. Nie robiłeś nic tam, to będziesz robił tutaj.
– Dobra dość! – wykrzyczał Noah. – Chcę to naprawić!
– Nie ma takiej opcji. Jutro u mnie w salonie będzie czekała na ciebie Lista Wiecznych Zadań. Żegnam. – zniknął za drzwiami, którymi wcześniej weszli.
*
– Siadaj. Oto one. – powiedział gospodarz rzucając na stół stos kartek.
– Żałuję.
– Jeszcze raz.
– Żałuję. – powtórzył Noah. Mówił prawdę.
Cisza. Tykanie zegara. Zastanowienie. Długie zastanowienie.
– O dwunastej wywożą Cię z kostnicy. Jeszcze zdążysz. Nie spierdol tego teraz. Weź wdech na raz, dwa, trzy. Gotowy?! – wykrzyczał gospodarz.
– Ale, że co…?
– Wdech!
Klask, uderzenie dłoni.
Światło. Ciepło. Zimno. Ciepło. Góry. Książki. Wiatr. Dzieciństwo. Mama. Miód. Herbata. Kobiety. Pocałunek. Jej piegi. Wdech. Wydech. Ciarki. Jej uśmiech. Miłość. Pasja. Odwaga. Znowu jej uśmiech. Tęsknota. W końcu… nadzieja.