Farma ludzi upadłych

Do mieszkania weszło Coś. „Cuchnie tu.” – pomyślało. I faktycznie obskurne mieszkanie było wypełnione odorem szczyn. Obdarte tapety były pokryte pleśnią rozwiniętą do tego stopnia, że można było jej powiedzieć dobry wieczór i liczyć na odpowiedź. Kroki w ciężkich, czarnych butach roznosiły się po wszystkich czterech pokojach, tak samo jak kapiące z długiego, czerwonego płaszcza krople deszczu. Tej nocy w Preenfeld było wyjątkowo ulewnie. Jedyny promień światła dochodził z ostatniego pomieszczenia, do którego Coś podeszło bardzo wolno.
– Czego chcesz? – powiedziała znad biurkowej lampki młoda kobieta paląca papierosa. Była to jedna z tych dam, które mają dziurawe pończochy, twarz z rozmazanym makijażem i wiecznie gotowy do działania przełyk.
– Słyszałem, że się poddajesz. Przyszedłem Cię odebrać. – Coś odpowiedziało spokojnie opierając się o framugę drzwi.
– Nigdzie nie idę. Daję sobie sama radę jak widzisz. Czynsz zapłacony, whiskey i papierosy mam w zasięgu. Reszta mnie nie obchodzi. – wzięła duży haust z butelki.
– Twój wybór. – Coś zaczęło odchodzić…
– Czekaj! – zawołała ze zwątpieniem w głosie – co mnie czeka na miejscu?
– Nie wiem, ale niżej upaść już nie możesz. Będę czekał na dole.

Pola. Wszędzie pola i słońce. Taaak, dużo nieznośnego słońca. Horyzont, a w zasięgu wzroku nic, tylko jeden dwupiętrowy dom z odpadającą drewnianą elewacją przy którym się zatrzymali.
– To tutaj – powiedziało Coś – wyjdziesz sama czy mam Cię wyciągnąć?
– Wyjdę.
Drzwi Chevroleta Camaro .67 zamknęły się za nimi zostawiając w powietrzu kurz uzbierany na nich w drodze. Dom wyglądem nie odbiegał od tych, na których ganku amerykańscy starcy spędzają resztę swoich dni.
Weszli do środka. Czarna kurtyna na progu zasłoniła wyjście. Długi ciemny korytarz, lekko rozświetlony czerwonymi żarówkami. I cele zawsze z kimś w środku. Jedna za drugą, po obu stronach. Z ostatniego pokoju, na samym końcu wyłonił się niski grubas w szlafroku, cygarem w ustach, cienkim wąsikiem. – Zapraszam! – wykrzyczał i wskazał na swoje biuro. Kobieta weszła, Coś zostało przy drzwiach. Wnętrze pokoju było słabo widoczne przez unoszący się w powietrzu dym tytoniu. Raczej tu elegancko…
W rogu siedziały dwie sylwetki grające w karty.
– Jeden to Los, a drugi Przypadek. Los zawsze im tasuje karty, a Przypadek wygrywa. Skubaniec dostał tu już nie raz za to po mordzie. Siadaj przy biurku. – kobieta usiadła. – Więc jednak nie poradziłaś sobie na zewnątrz co? Wiem wiem, ten świat jest kurewski. Czytasz coś? – obszedł biurko i usiadł na swoim, głównym miejscu – Voltaire kiedyś napisał, że „Optymizm to obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobrze, kiedy nam się dzieje źle.”. Szara masa chodzi sztucznie uśmiechnięta, a jest dymana na każdym kroku… i w kroku w sumie też.
Proszę nie miej mnie za sukinsyna. Dajemy wam szansę na przeżycie. Porywamy Was jak jesteście dziećmi, hodujemy w zamknięciu i wypuszczamy w świat kiedy tylko chcecie. Ale i tak 99% was wraca. Jeden procent ginie. Nie płacz już, no nie płacz. Poddałaś się i musisz się teraz dostosować. Chciałaś wyruchać system, a teraz system będzie ruchał ciebie. W celi. No chyba, że chcesz dołączyć do reszty i wyjść znowu. Hm? Do świata broni, seksu, dragów, szczęścia z plastiku, fałszywych przyjaciół, zdrad, pustych słów? Tamtejsze życie to iluzja. Prawdziwe szczęście i spokój jest tu, w Oak Ridge Land. Tu jesteś bezpieczna. Tu wiesz kto cię dyma.
– Chcę porozmawiać z Radością. Wiem, że tu jest. – powiedziała patrząc w dywan.
– Radość? Ta prawdziwa? Już dawno jej z nami nie ma. Mieliśmy gościa z południa. Drań ją zgwałcił i poćwiartował. A taki sympatyczny się wydawał.
– Mam dość! Przez cały pobyt na zewnątrz chodził za mną Brak Zrozumienia. Skurwiel się mnie uczepił. Ty go wysłałeś?
– Brak Zrozumienia śledzi każdego. Taki ma fetysz. Jedni się go pozbywają znajdując Zrozumienie, ale ten rzadko kiedy wychodzi z naszej celi. Podoba mu się tu i przyjmuje pojedynczych klientów, najczęściej klientki. Po za tym sam powiedział, że ludzie nie powinni za nim gonić. Wiesz dlaczego? Bo zadowala na chwilę. Nie można mieć go w pełni, lub na stałe. Prędzej czy później od nas odejdzie i co wtedy? Znowu go będziemy szukać? Lepiej żyć w zgodzie z samym sobą…
– To co my tu robimy? Po co się pojawiliśmy?
– Nie wiem i szczerze mówiąc mam to w dupie. Zarabiam na dostarczaniu rozrywki.- nalał sobie wina.
– A te śliczne siostry Wartości? Są tu jeszcze jakieś? – zapytała bez nuty nadziei w głosie.
– Wyszły zaraz po tobie. Ludzie się nad nimi znęcali i pewnie gdzieś są, ale się ukrywają więc trzeba je poszukać. Same już nie przychodzą, ani nikt ich nie zaprasza.
– To co teraz?
– Teraz moja droga masz wybór. Odpuścić walkę o bycie sobą i zostać tutaj podporządkowując się regułom lub możesz wrócić i walczyć ze złudzeniem, żeś wyjątkowa. Ale prędzej czy później i tak znowu sięgniesz po używki albo zaprzyjaźnisz się z Depresją. Ta suka zapuka do każdego…
– Nawet ją polubiłam. Ktoś w ogóle zrobił tam, na zewnątrz to czego chce?
– Tak. Ja. Sam nie wiem dlaczego ludzie do cholery nie potrafią tam już żyć spokojnie. Gonią za byciem pierwszym nie zdając sobie sprawy, że są szczurami w grze ludzi takich jak ja. Ale przestałem się tym zamartwiać kiedy kilkoma zdaniami potrafiłem ich przekonać do tego żeby dla mnie pracowali. Jeśli nie chcieli to i tak ich zmuszałem. Ludzie są słabi. Kochają jak ktoś się nimi opiekuje, więc to robię. Oni z kolei opiekują się moimi klientami.
– Nie wyglądasz na takiego pana i władcę.
– Mógłbym teraz kiwnąć palcem, Coś by tu przyszło, związało cię i wrzuciło do celi. A potem pozwoliłbym na to żeby przeleciało cię pół naszego kontynentu, ale nie muszę tego robić. Takich jak ty jest miliony. Jak nie ty to zaraz przyjdzie ktoś inny kto się poddał i kto z chęcią pozwoli na to żeby go dymano dalej, a ja na nim zarobię.
Krótko mówiąc: nic nie ryzykujesz. Czy ktoś cię wydyma w walce, czy dasz komuś dobrowolnie dupa będzie bolała tak samo. Więc chyba lepiej się pomęczyć. Może akurat… może wygrasz….

 

Dodaj komentarz