Ciepłość

Rozdział X

Tylko nie ona, pomyślałem.
– Przyniosłam ciasto – powiedziała, stojąc w progu. – Myślę, że ci zasmakuje. Kto w końcu nie lubi ciepłego, ciepluteńkiego jabłecznika.
– Wejdź do środka.
Weszła. Szczęśliwa, uśmiechnięta, rozpromieniona jak zawsze. Na zewnątrz mogłoby walić piorunami i gradem wielkości piłek tenisowych, Ania nie straciłaby humoru nawet wtedy. Irytują mnie tacy ludzie.
– Nie przeszkadzam? – zapytała.
– Właśnie robiłem sobie przerwę w pisaniu i nalewałem wina. Chcesz trochę? – chwyciłem butelkę czerwonego, półsłodkiego.
– Wino do ciasta? Jakoś mi to nie pasuje.
– To nie nalewam.
– Nalej, proszę.
Dwa pełne kieliszki postawiłem na kuchennym stole. Spojrzałem za okno. Osiedle wielkimi płatami zasypywał śnieg. Moje mieszkanie wypełniały przez to chłodne zimowe kolory. Nienawidzę tego. Wolę, gdy otacza mnie ciemność lub ciepło palących się świec. Czuję się wtedy bezpieczniej, mniej odkryty.
– Nie krępuj się, pij – powiedziałem. Wzięła łyk wina, a ja wyciągnąłem nóż z szuflady i ukroiłem nam po kawałku jej jabłecznika. Wyglądał apetycznie. Wnętrze miał soczyste, a górę lekko twardą, kruchą, dokładnie taką, jaką lubię. Usiadłem obok i skosztowałem go dużym gryzem.
– I jak? – zapytała. – Zrobiłam je rano z myślą o tobie. Mieszkamy drzwi w drzwi od trzech miesięcy, a prawie w ogóle się nie znamy.
Ma rację. Wprowadziła się do mojego bloku na początku listopada, i od tamtej pory nie mówiliśmy sobie nic więcej, poza zwykłym „cześć”.
– Smaczne. Robiłaś je z myślą o mnie, tak? To ciekawe.
– Tak, chociaż sama nie wiem, co mam o tobie myśleć. Mogę sobie tylko wyobrażać to, jaki jesteś na co dzień – powiedziała, a ja pomyślałem, że lepiej byłoby, gdyby sobie tego nie wyobrażała. Poczułem się niezręcznie. Nie przywykłem do rozmowy o mnie, tylko o moich słowach. O tym, co napisałem, kiedy. Nigdy jednak nie mówię dlaczego.
– Porozmawiajmy o tobie – starałem się zmienić temat, ale Ania podniosła swój kieliszek i odwróciła wzrok. Patrzyła przez okno, w ciszy. Siedzieliśmy tak chwilę. Nie spieszyło się nam z niczym.
Mogłem jej się teraz spokojnie przyjrzeć. Była niska. Wąskie ramiona, wąskie biodra. Miała na sobie tylko jasną sukienkę w duże czerwone kwiaty. Założyła nogę na nogę, górną lekko podrygując. Jej długie do ramion, niemal złote włosy kołysały się lekko. Była piękna, to wiedziałem o niej na pewno.
Wróciła spojrzeniem na mnie.
– Mam wrażenie, że mi wystarczy spojrzeć w oczy i wszystko o mnie wiadomo. Niczego nie ukrywam. Jestem chyba zbyt otwarta – powiedziała i chwyciła mnie za dłoń. Zadrżałem delikatnie. To było tak mocne i prawdziwe, że poczułem, jakby chwyciła mnie za moje głupie, zmęczone już wszystkim serce.
Chłodne kolory zniknęły na chwilę.
– Coś w tym jest. Koniec końców uważam, że to nic złego.
– Naprawdę?
– Tak. Przynajmniej wiesz kim i jaka jesteś. Nie wszyscy mają taki przywilej – odpowiedziałem, dolewając nam wina. Z pewnością wyczuła, że mówię o sobie. Tak, już od dawna nie wiem kim jestem. Żyję według tego, do czego przyzwyczaiłem mój umysł, moje ciało. Czasami mam wrażenie, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Czy w ogóle potrzebuję kimś być? Przetrwać; do tego sprowadza się każdy mój dzień.
– Jesteś słodki – uśmiechnęła się uroczo.
– Nie mów tak. To mnie zabija – odpowiedziałem stanowczo, ale Ania wstała, podeszła do mnie i usiadła na moich kolanach.
– Dlaczego mam wrażenie, że jesteśmy do siebie podobni? Że jesteśmy sobie bliscy i znamy się dokładnie – przytuliła się do mnie. – Nie myśl o mnie źle. Po prostu potrzebuję bliskości.
– To kup sobie kota.
Uszczypnęła mnie w szyję.
– Nie tylko o taką bliskość mi chodzi idioto. Chcę, żeby ktoś po prostu był.
– To trochę egoistyczne. Nie sądzisz? – wziąłem solidny łyk wina.
– Ale to nie tylko ja chcę być szczęśliwa. Chcę też uszczęśliwiać.

Ania wyciągnęła kieliszek z mojej dłoni i położyła go z powrotem na stół. Jednym ruchem, przez głowę, ściągnęła z siebie sukienkę, rzuciła ją na ziemię i wbiła się językiem w moje usta. Oboje zaczęliśmy dyszeć. Jej wilgotne wargi czułem na całej twarzy, i na uszach, które zdawało się, że chce zjeść, rozszarpać. Wstałem całym sobą, i “na dole” też. Posadziłem ją między talerzami, ręką strąciła swój kieliszek, upadł, stłukł się. Ubrana w czarną bieliznę robiła się ciepła, gorąca. Piersi miała odsłonięte, a wielkością wręcz dopasowane do moich dłoni. Nie mówiła nic, pojękiwała tylko, czekając, aż ściągnę z niej dół.

Ściągnąłem.

Nagle ciepłość. Chyba oboje ją gdzieś utraciliśmy. Potem krótki, głęboki wdech. Jej i mój.
Przez chwilę byłem, byliśmy. Nie kimś. Po prostu istnieliśmy, czując to.

Dodaj komentarz