Kobieta w czarnej sukience

Zawsze wybierałem bary, w których nie było tłumów, głośnej muzyki i łaszących się na drinka pseudo-dam. Nie potrafiłem znieść ich fałszywych uśmieszków i wielkich, błyszczących źrenic, na które chwytają młodych studentów albo zdesperowanych mężów. Głupcy. Wracają oni później spłukani do domów, do żon i zastanawiają się, gdzie popełnili błąd, dlaczego tkwią w tym paskudnym miejscu swojego życia, mając paskudną pracę, paskudną wypłatę i paskudną kobietę w łóżku. Żona stała się dla nich najgorszym, obleśnym kumplem, który zasiedział się w ich mieszkaniu i nie chce wyjść. Kumpla wygonisz, a żonę? Mało który ma jeszcze siłę na bitkę w sądzie.
Po barach chodzą więc młode, atrakcyjne i głupie dwudziestoparolatki. Przymilają się i naciągają biednych facetów na co chcą. Zupełnie tak, jakby się im należało wszystko, bo między nogami mają cipkę.
Jurek, stary druh, wiedział jak prowadzić knajpę. Ciemno, łagodny jazz, kłęby dymu z papierosów i tylko kilka lamp wisiało nad barem, żeby widział, czy nie przelewa piwa lub drinków. Gdy młode ścierwo, które zawsze zostawiało po sobie syf próbowało wejść do jego lokalu, przeganiał je zanim całkiem przekroczyło próg. Najpierw robił to nieśmiało, wręcz zbyt grzecznie. „Bardzo proszę wyjść”, mówił niepewnym głosem. Za każdym razem dostawał salwą śmiechu w pysk, a klienci patrzyli na niego z politowaniem i pogardą, że laluś nie facet. Frustracja więc rosła w Jurku, i gdy jednego letniego dnia młode cizie weszły z hukiem do jego lokalu, Jurek wyciągnął spod lady kij do bilarda, i złamał go w pół na własnym kolanie. „Spierdalać małe kurwy, bo zrobię wam z odbytów otwory na bile!”, ryknął.
W jego barze jeszcze nigdy nie było takiej ciszy. Cizie wyszły, a kilku drobnych pijaczków z podziwu zaczęło stawiać mu wódkę w jego własnym barze. Do nocy zdążył się uchlać, upaść na ziemię, zasnąć. Ja siedziałem tam do rana i piłem na koszt firmy.

Był jednak pewien ulewny wieczór. Sam środek jesieni. Ulice naszego miasta opustoszały, w kałużach odbijały się światła latarni. U Jurka było czynne. Ten samotny facet kochał swoją knajpę bardziej niż matkę, co dla okolicznej elity było wybawieniem. Przy barze siedziałem z czterema innymi gośćmi. Nie gadaliśmy zbyt wiele. Oparci o skórzany podłokietnik sączyliśmy swoje złote piwo, zajadając słone orzeszki. Nagle za naszymi plecami skrzypienie. Drzwi do baru otworzyły się powoli, a w nich stanęła kobieta. Rozejrzała się po wnętrzu i weszła na kilka kroków. Miała na sobie cienki brązowy płaszcz. Brudny na samym dole. Zdjęła go od razu, nałożyła na wieszak i z małą torebką podeszła do baru.
Jedno duże piwo”, zamówiła. Jurek nalał od razu. Kobieta wzięła je i usiadła przy stoliku w zacienionym miejscu, z dala od nas wszystkich. Była niska, jej ciemnobrązowe włosy krótkie, a kruchy tułów odziany w czarną, błyszczącą sukienkę ozdabiał i tworzył pięknym wszystko, co paskudne.
Spojrzenie miała puste, jak gdyby w ogóle nie patrzyła w przyszłość. Co będzie jutro, gdzie będę za tydzień. Była w chwili, i jej chwilą było teraz zimne piwo. Potem wyjdzie i chwilą będzie może spacer, czekanie na taksówkę, rozmowa z taksówkarzem, kolacja w domu, leżenie i patrzenie w sufit.
Po prostu b y ł a, i to jej wystarczyło. Deszcz spływał po niej, przyklejając do jej skóry ubranie i grzywkę, którą zaczęła poprawiać. Robiła to powoli. Nie spieszyło się jej do ładności. Nie spieszyło jej się w ogóle. Wzięła pierwszy łyk browaru i spoglądała na szybę otuloną grubymi strugami deszczu. Dobrze wiedziała, że jej się przyglądamy. Ja, Jurek i czterech innych gości. Dopiero po paru minutach zorientowałem się, że siedzę z opadniętą szczęką.
– To znana prostytutka – powiedział z uśmieszkiem jeden z typów. Był łysy, ubrany w bordową, lekką kurtkę. Styl skina. – Ponoć za pięć dyszek obciągnie ci tak, że ci skrzydła urosną.
– Racja – potwierdził mężczyzna w garniturze. – Mój kuzynek, jak przyjechał do mnie na święta, chciał po długiej podróży się zrelaksować. Ja mu na to, że chlejemy, a on, że podupczyć chce. Znalazłem numer do jakiejś agencji w książce telefonicznej, ale wszystkie kurwy na wyjeździe mieli. Wtedy mi się wspomniało o tej tutaj. Nie pamiętam jak ma na imię. Wszystko jedno, nazwij ją jak chcesz. Kolega dał mi jej numer. Zadzwoniłem i kuzynek mógł od razu do niej przyjechać. Dupę ma tak mięciutką podobno, że w dłoni się mieści cała, ścisnąć ją można, podnieść i patrzeć na rów jak pęka z rozkoszy.
Jurek spojrzał na mnie kątem oka. Siedziałem z kamienną twarzą, słuchałem. Słuchała też kobieta.
– Z tą dupcią to bym się kłócił. Wsadzałem jej kilka razy. Nie jest już ciasna jak te młode. Tylko, że te młode są drogie, a tej rzucisz grosze i do pyska się możesz nawet spuścić – dodał gość, który przedstawiał się jako Marek, ojciec czwórki dzieci, rozwodnik. – Mokra jest, nie powiem, że nie. Na zawołanie jej cipka staje się soczysta i gotowa. Ale szału nie ma.
– Poruchałbym – skwitował łysy. – Patrzcie i się uczcie.
Wstał z krzesła, rozciągnął się, napiął i wolnym krokiem podszedł do kobiety. Sam nie mogłem na nią patrzeć inaczej niż z pożądaniem. Była piękna. Cokolwiek miała w głowie, jej historia, przeżycia, uczucia, emocje, wspomnienia nie miały dla mnie teraz żadnego znaczenia. Nie miało znaczenia dla nikogo. Jak magnes przyciągała do siebie wszystko. Nie musiała nic robić. To tak rzadkie.
Łysy oparł się o stół i jej krzesło.
– Cześć mała. Masz teraz czynne na dole? – zapytał, ale kobieta milczała. Bez zmian wpatrywała się w tonący na zewnątrz świat. – Nie udawaj, że nie. Przecież oboje wiemy, że już jesteś mokra.
Poprawił jej włosy.
– Czekaj chwilę – powiedział gość w garniaku. – Tak się to robi.
Podszedł do kobiety, rzucił na stół stówę i opuścił spodnie.
– Patrz co będziesz zaraz ssała w kiblu – dodał. – Krótki lodzik, a potem ci wsadzę. Chodź – chwycił ją za rękę, a ta wyrwała ją z uścisku i spojrzała na niego wystraszona. Nie mogliśmy już z Jurkiem słuchać tych desperatów.
– Wypierdalać od niej – powiedziałem odkładając piwo. Podszedłem do nich powoli.
– Nie wtrącaj się łajzo – odpowiedział łysy i wskazał placem miejsce skąd przyszedłem.
– Powtórzę tylko raz. Wypierdalać, bo zaraz będziemy rozmawiać inaczej – podwinąłem rękawy swojego swetra.
Garniak stał dalej z opuszczonymi spodniami. Łysy wyprostował się i odwrócił w moją stroną. Spod kurtki wystawał jego wielki, piwny brzuch. Podszedł do mnie.
– Że niby co chcesz inaczej powiedzieć? – przybliżył swoją twarz do mojej i mierzył ją wzrokiem. Nie odpowiedziałem. Odchyliłem głowę, biorąc zamach i przypierdoliłem mu nią w nos. Przewrócił się, ciągnąc za sobą krzesło obok.
Facet z opuszczonymi gaciami ruszył na mnie z podniesionymi pięściami, ale jedno kopnięcie w jaja położyło go, tak samo jak mnie od razu położyło uderzenie krzesłem w plecy. Kobieta zasłoniła się rękami. Wylądowałem na jej stole. Marek rozwodnik obudził się i stał napalony na dalszą bójkę. Z jego ust ciekła ślina, jak gdyby miał wściekliznę. Trudno było mi złapać oddech. Gdy już się podniosłem, ruszyłem na niego całym ciałem, obalając go na ziemię. Okładałem pięściami jego pysk. Jednym ciosem rozciąłem mu łuk brwiowy, tryskał krwią, a jego nos zaczął przypominać literę „Z”. Z gardła wydobywał mu się dźwięk bulgotania, jakby dusił się własnymi rzygami.
Nagle ciemność.
Sen. Leżę na łóżku w swoim pokoju, a przede mną kobieta z baru tańczy do wolnej muzyki. Jej ciało jest cudowne. Wąska sylwetka i szerokie biodra wiją się w idealnym rytmie. Podchodzi do mnie i wypina się. Kładę dłoń na jej pośladku. Gładki, miękki, mam ochotę go ugryźć. Odchodzi. Stoi tyłem kilka kroków ode mnie, pochyla się i rozkłada nogi, pokazując mi
swój świat.
Jest zadbany, wąski, i może nawet ciasny, ale na pewno znalazłoby się w nim dla mnie miejsce, chociażby dla mojego języka. Wstaję, a kobieta ucieka do kąta, w cień i znika. Silny wiatr unosi sufit, a z nieba oblewa mnie ciężki deszcz.

– Wstawaj durniu – Jurek oblał mnie zimną wodą. Klęczał nade mną i kręcił głową.
– Co się stało? – zapytałem.
– Nie chce mi się nawet gadać o tym. Musiałem cię chojraku znokautować kijem w łeb, bo byście mi knajpę zdemolowali.
– Nic więcej nie mów.

Wstałem bardzo powoli. Miałem wrażenie, że z moich pleców zrobiły się puzzle. Rozejrzałem się. Trzech muszkieterów nigdzie nie było. „Wyjebałem ich”, powiedział Jurek.
Stolik kobiety był pusty, ale zostawiła po sobie zapach. Wspaniały, słodki zapach. Podszedłem do baru. Jurek podał mi piwo.
Nie czułem całego ciała, i jednocześnie czułem je za bardzo. Noc trwała w najlepsze. Deszcz padał, a do mnie doszło, że można stracić głowę dla kobiety, która nie łasi się jak głupia, tylko po prostu jest i rozrywa swoją kobiecością cały świat.

Dodaj komentarz