– Niczego nie rozumiesz! – darła się, uderzając z każdym słowem pięścią w kuchenny blat. Faktycznie, nie rozumiałem.
– Daj mi spokój – odpowiedziałem zmęczonym, zadymionym głosem. Miałem dość krzyku. Jej krzyku i hałasu świata. Jedyne, czego pragnąłem była cisza. Paliłem papierosa i patrzyłem przez okno na wibrujące od lekkiego deszczu kałuże, łatające dziury ulicy.
– Nawet nie zapytasz, o co mi chodzi?!
– Nie.
– Ty świnio! – podbiegła do mnie, dając mi pięściaka w ramię. – To ja sama ci powiem. Nie podobają mi się te pizdy wokół ciebie. Ciągle jakaś. Tu w pracy, tam koleżanka w sklepie…
– Acha – nawet na nią nie spojrzałem.
– Żądam, żebyś się ich pozbył! – tupnęła nogą jak dziecko, które walczy o coś, co według niego mu się należy. Tak, pragnąłem ciszy, ale z drugiej strony właśnie w tym momencie obudził się we mnie pierwiastek emocjonalnego masochisty. Postanowiłem dla własnej przyjemności podkręcić trochę Łucję i poczekać, aż resztki jej małego mózgu eksplodują.
– Dobrze wiesz kochanie, że zawsze mnie pociągały kurwy i niewierność – powiedziałem, chociaż nie było w tym ani grama prawdy. Cała prawda była we mnie.
– Ty świnio! Mam cię dość… – skłamała. Zawsze tak mówiła, gdy nie miała już nic innego do powiedzenia. Mówiła więc dalej, każdym słowem po trosze przyspieszając mi tętno. I tylko ono ratowało mnie przed wewnętrznym zgonem w tamto ciemne popołudnie.
Patrzyłem przez okno na świat i nie potrafiłem pogodzić się ze skurwysyństwem, które na nim panuje. Czasami o nim zapominałem; na przykład, gdy ja, Łucja, wino i lody pistacjowe szliśmy razem na spacer. Wiele nocy jednak potrafiłem nie przespać, gdy czytałem wiadomości o okrucieństwach, które działy się tam, gdzie nie powinny. Chociaż, czy w ogóle powinny? Dwa dni wcześniej czytałem w lokalnej gazecie o dwulatku, którego młodzi rodzice mieli w sobie kilka kropel diabła i znęcali się nad malcem. Bili, podduszali, a zanim udusili go na amen karmili niedopałkami papierosów. Nie mogę normalnie funkcjonować, gdy coś takiego słyszę. Jak potem cieszyć się ze zwykłej kromki chleba, wiedząc, że ktoś jej nie ma albo komuś ją zabrano? Mógłbym napisać, że świat jest zły, ale on nie jest ani zły, ani dobry. Po prostu jest, a to ludzie mają nie po kolei w głowach. Mam wrażenie, że nasze płuca rozpycha wszechobecna paranoja. Wypełnia źrenice, tworząc przed nami iluzję rzeczywistości.
Patrzyłem przez okno, Łucja krzyczała, nie widząc, że we mnie
noc za dnia,
spacer w miejscu,
deszcz bez chmur,
krew bez rany.
Czy można być empatycznym za bardzo? Czy powiedzenie sobie w pewnym momencie, że świata się nie zbawi, że trudno, że tak bywa, że nie można wszystkiego tak przeżywać jest oznaką ignorancji, braku człowieczeństwa, i przyzwolenia na zło?
Nie znam odpowiedzi do dziś. Nikt chyba nie zna.
Patrzyłem na wszystko z obrzydzeniem, potem zerknąłem na Łucję. Była jak moja osobista burza pełna pięknych piorunów. Wiedziałem, że jest najpiękniejszym krajobrazem jaki w tamtej chwili miałem.