List #3

“Dzisiaj kocham cię mniej”. Od dwóch tygodni chodzi za mną to zdanie. Nie mam pojęcia dlaczego.
Zastanawia mnie jednak, czy jest to możliwe. Czy miłość do kogoś może skruszeć tak, by po dwudziestu czterech godzinach odbudować się, jak cienka rana, którą mężczyzna z nieuwagi robi sobie przy goleniu. Nie zrozum mnie źle. Ważność drugiej osoby pozostaje bez zmian. Blaknie jednak w nas coś, co i tak ma wiecznie niewyraźny kolor. Bo w końcu miłość dojrzewa całe życie.
Kolor. Tak, to dobre porównanie. Wymyśliłem je teraz i jestem z niego cholernie dumny.
Miłość to linia koloru na płótnie, my jesteśmy malarzami, kolor z czasem blaknie, i w jakiś sposób musimy go odnowić, poprawić, odświeżyć. To na swój sposób pocieszające, że poprawa jest możliwa, i smutne jednocześnie, bo gdy zastanowimy się głębiej, to mamy świadomość, że pod tą świeżą warstwą “pasteli”, są poprzednie słabe, niczym nasze słabości, które ktoś kiedyś może odkryć.
Nie ważne. Moje myśli ostatnio nie żyją w zgodzie z logiką. A może żyją, i to za bardzo…

Przypomniałem sobie, jak niedawno leżeliśmy razem w łóżku. Była ulewna noc. Położyłaś się na boku, przodem do mnie, skulona pod moją brodą, jak gdybyś chciała schować się we mnie przed światem. Docisnąłem Cię do siebie. Pojękiwałaś przez chwilę ze szczęścia, zadowolenia, wygody. Po kilku głębszych wdechach odpłynęłaś, zasnęłaś, pozwalając mi być w jednej z najlepszych chwil w moim życiu. Uwierz, że dla mężczyzny nie liczy się nic tak bardzo, jak między innymi bezpieczeństwo i spokój jego kobiety.
Mam czasami wrażenie, że noc nadchodzi tylko dla nas. Ktoś namalował ją i poprawia codziennie, żebyśmy mogli w pełni jej kolorów się sobą cieszyć. Najbliżej, intymnie. Tak, jak dzień nam na to nie pozwala.
Tak, noc to obraz, a my jesteśmy jego częścią, fragmentem. Powiedz mi, czy kiedyś stracimy swój kolor?

Piję kawę, na dworze pada śnieg, ale od razu topnieje.
Niebo jest półmroczne, szare. Kocham tą szarość.

M.

Dodaj komentarz