List #11

Jesień uderzyła mnie podmuchem zimnego wiatru w gęstniejącej mgle. Wraz z tą mgłą zgęstniały mi nieco myśli, przez co ponownie, po kilku miesiącach zdobyłem się na napisanie tego, co teraz czytasz.
Jest teraz dziwny czas. Czas bez słów i jednocześnie słów lawin. Tylko że te słowa, jak lawina właśnie, rozchodzą się w różne strony, a ja nie potrafię wszystkich złapać. Te, które zostają, tworzą jedynie połowę historii, jaką mam do przekazania.
Jest teraz dziwny czas. Czas nowej dekady w życiu, nowych myśli, emocji, reakcji. Czas nowej pustki. Czy pustka może być nowa? Czy można ją na nowo odkryć lub pozwolić jej siebie odkrywać? Chyba to jest właśnie ten zwrot, o który ostatnimi długimi miesiącami biłem się sam ze sobą.
Nowa pustka pełna niedokończonych słów.
Jednym z tych słów jestem ja. Nie wiem jednak, w którym miejscu zdania życiowej prozy utknąłem. Być może niedaleko ostatecznej kropki, której jeszcze nie widzę, a jest na pewno, gdzieś za horyzontem grafomanii codzienności. Możliwe jest również, że to ja sam nie chcę siebie dokończyć. Powstrzymuję się przed coraz szerszym rozpisywaniem akapitów następnych poranków, wiedząc co będzie w każdym kolejnym, i kolejnym, i kolejnym.
Przechytrzam przewidywalność.
Kilka dni temu stuknęło mi trzydzieści lat. Niektórzy w tym wieku mają dwójkę dzieci, dwa kredyty na dom z dwoma łazienkami i dwoma garażami na dwa samochody, do których wejdą dwie rodziny. Ja do tego czasu chciałem opublikować chociaż jedną powieść.
Opublikowałem dwie.
Buduję życia na papierze, zamiast tutaj budować papierowe życie. Tak, papierowe życie, które nasiąka hałasem dnia, moknie i rozpada się na wiele kawałków, tworząc z ludzi zbiory powtarzających się opowiadań. Ulice usłane są plagiatami życiorysów.
Jesień uderzyła mnie nagle, chłodną ciszą rozszczepiającą miasta na mikrokosmosy, między którymi nie unosi się nic, tylko wszystkie pustki świata polane srebrnym światłem księżyca. Niczym w bezkresne morze wpatruję się w niego przy każdej okazji, gdy jest niemal na wyciągnięcie ręki. Nie dowierzam wtedy, że istnieje.
Czy księżyc niedowierza, że my istniejemy?
Czy zastanawia się “po co”?
Czy my się jeszcze nad tym zastanawiamy?
A może nie warto zastanawiać się,
istnieć…

M.

Dodaj komentarz